poniedziałek, 1 czerwca 2020

Rozdział 24

- Wybacz mi, mój Panie, że ośmielam się przeszkadzać - powiedział chrapliwym głosem zakapturzony mężczyzna, stojący w drzwiach.
- Wejdź proszę.
Zrobił tak, jak prosił jego rozmówca siedzący w fotelu, a gdy zamknął za sobą drzwi, zdjął kaptur, który skrywał jego oblicze. Peleryna i długie, czarne włosy związane w cienki warkocz oznaczały, że właśnie wrócił z obchodu.
- Jak minął patrol? - zapytał siedzący w fotelu.
- Sam osądź - westchnął przybysz - Nikt nic nie wie. Nikt nie widział Lilith od miesięcy.
- Z jednej strony to źle, ponieważ nie wiemy co robi a z drugiej strony... jeden problem z głowy.
- Ale mój Panie, czy nie sądzisz, że należy działać już teraz?
- Nie, bracie. Porzuć tytuły i usiądź ze mną. Szklaneczkę? - zapytał, wskazując na karafkę z whisky.
- Poproszę - odpowiedział czarnowłosy, opadając na drugi fotel.
Uwielbiał, kiedy jego Pan przesiadywał w swojej bibliotece, ponieważ znajdujący się tam zbiór ksiąg był imponujący. Kiedy patrzył na półki, na których równiutko rzędami poukładane były wspaniałe dzieła, uspokajał się.
Przyjął z wdzięcznością szklanice z bursztynowym trunkiem i upił porządny łyk.
- Na co czekamy? Nie lepiej dmuchać na zimne?  - zapytał. Napój kojąco rozgrzewał gardło.
- Zabawne, że to powiedziałeś. W końcu jesteśmy w Piekle - zaśmiał się właściciel biblioteki.
Leliel westchnął, po czym upił kolejny, spory łyk.
- Zachciało się ladacznicy podbijać świat - mruknął.
- Po raz kolejny, Lelielu. I jak zwykle ktoś będzie musiał to posprzątać.
- Co więc robimy?
- Czekamy - odparł gospodarz - Czas pokaże co będzie dalej. Na razie jest po naszej stronie.
- Boję się, że Lilith znajdzie sposób na to, by ''czas'' działał na jej korzyść.
- Taaa. Też mam pewne obawy co do tego...
******
- Na Anioła! Sylvia!
Maryse podbiegła do Łowczyni, leżącej bezwładnie u stop Magnusa, który właśnie sprawdzał jej puls. Alec jak zwykle nie odstępował czarownika na krok, więc był tuż obok. Becky i Estell stały zszokowane obok Seamusa, nie bardzo rozumiejącego, co przed chwilą się stało. Robert w osłupieniu obserwował całą sytuację.
- Magnus?
- Straciła przytomność.
- Zauważyłem. Ale dlaczego?
Czarownik zamiast odpowiedzieć, uciszył Inkwizytora gestem dłoni, po czym dotknął trzema palcami jej czoła. Kobieta w tej samej chwili poderwała się do góry biorąc głęboki wdech.
- Magnusie? - wyszeptała, patrząc na czarownika ze łzami w oczach.
- Już dobrze, Sylvio. Ciii... - Bane wziął kobietę w ramiona i mocno przytulił.
Wszyscy zgromadzeni w Izbie Chorych obserwowali tą sytuacje z nie małym zdziwieniem. Jednak nie przerywali czarownikowi, który delikatnie kołysał zrozpaczoną Nefilim. Nikt nie wiedział, dlaczego widok Seamusa tak mocno na nią zadziałał. Sylvia Nightland z rodu Cartwright była kobietą silną i opanowaną. Nie takiej reakcji się spodziewali.
Po chwili Magnus uwolnił ją z uścisku, by mogła doprowadzić się do porządku. Oczy Sylvii były lekko spuchnięte od płaczu a twarz wyglądała na starszą.
- Przepraszam was za to, co przed chwilą się tu wydarzyło - wychrypiała. - Gdybym wiedziała wcześniej...
- Nie przyjechałabyś - dokończył za nią Magnus.
- Przygotowałabym się - odparła kobieta. - Jakbyś się czuł, gdyby Twoje najmroczniejsze chwile w życiu powróciły ze zdwojoną siłą, Magnusie? Gdyby w starych ranach na nowo zatętnił tępy ból?
Czarownik przez chwile patrzył w jej smutne oczy, po czym przeniósł wzrok na Aleca.
- Rozumiem to lepiej niż ktokolwiek z tu obecnych - wychrypiał. - Nie sądzisz jednak, że warto by wtajemniczyć pozostałych?
Ponownie spojrzał na Łowczynię i widząc jej minę wiedział, że się waha. Żył już tak długo, że potrafił rozpoznać kiedy ktoś prowadził wewnętrzną walkę z samym sobą.
- Zgadzam się.
- W takim razie proponowałbym urządzić ''małe'' spotkanie w Bibliotece. Za pozwoleniem, Maryse - Magnus zwrócił wzrok w kierunku szefowej Instytutu.
- Sądzę, że to doskonały pomysł. Essie, zaprowadź proszę panią Nightland do jej sypialni. Powinna odpocząć. Becky niech pójdzie z Tobą, dobrze?
- Tak jest, pani Lightwood - rzuciła pośpiesznie Estell, po czym z pozostałymi dwoma kobietami opuściła Izbę Chorych. Odprowadzone wzrokiem, zniknęły za zakrętem.
- Kolejne komplikacje, tajemnice... - westchnęła Maryse - Czy my nie możemy żyć normalnie?
- Myślę, że odpowiedź na Twoje pytanie zależy od tego, jaka jest według Ciebie definicja ''normalności'' - wtrącił Alec.
- Trafne stwierdzenie, Alexandrze - Magnus podszedł do Nocnego Łowcy i kładąc mu rękę na ramieniu, zapytał - Mamy teraz trochę czasu, zanim Sylvia się uspokoi, więc możne zechcesz mi towarzyszyć przy treningu z Seamusem?
- Jasne.
Czarownik skinął głową na Moresa i w trójkę opuścili Izbę Chorych, zostawiając Maryse i Roberta samych.
 - Mary...
- Proszę, pozwól, że to ja zacznę - wtrąciła, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek.
Skinął więc głową na znak, że słucha i czekał. Bał się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek.
- Powiem wprost. Mam dość. Dość udawania idealnego małżeństwa, które okrutny los rozdzielił pomiędzy Nowy Jork i Alicante. Możemy oszukać wszystkich wkoło ale siebie nie oszukamy. Ja... - przerwała, ponieważ w jej oczach pojawiły się łzy.
Robert czekał na słowa, które ostatecznie miały ocalić lub zrujnować jego życie.
- Kocham Cię, Maryse - oznajmił niespodziewanie. - Byłaś, jesteś i będziesz jedną z dwóch kobiet na tym świecie, które zamieszkały w moim sercu.
Łowczyni otarła łzy i spojrzała na męża z niedowierzaniem.
- Jedna z dwóch? Więc jest jeszcze jakaś druga kobieta?!
- Taaak - westchnął mężczyzna - Ma na imię Isabelle Sophie Lightwood i jest naszą córką.
Przez krótką chwilę Maryse wpatrywała się w niego z otwartymi ze zdumienia ustami.
- Pan chyba ogląda za dużo filmów, panie Inkwizytorze - skarciła go wzrokiem, uśmiechając się przy tym promiennie.
- Całkiem możliwe - mruknął. Zanim Maryse zdążyła odpowiedzieć, Robert złączył ich dłonie i dodał: - Czy mamy jeszcze szansę? Możemy spróbować raz jeszcze? Biorę na siebie całą winę. Gdybym... - zaczął Robert, ale Maryse szybko zbliżyła się do niego i złączyła ich usta w pocałunku.
Najpierw delikatnie, jakby był to ich pierwszy pocałunek. Każdy ruch był ostrożny, dobrze zaplanowany jakby kobieta bała się, że za chwilę otworzy oczy i wszystko okaże sie być snem. Robert czując jej ciepłe, miękkie wargi pogłębił pocałunek.
W pewnej chwili, na parapecie uchylonego okna usiadł Tyrijon i zaczął śpiewać.
Para Nocnych Łowców spojrzała na niego równocześnie ale to Maryse odezwała się pierwsza.
- Robercie czy wiesz co to za melodia? - zapytała, obserwując ptaka.
- Wydaje się znajoma, ale przecież to nie możliwe. Sama dobrze wiesz...
- ... Że żaden Tyrijon nigdy nie zanucił tej samej melodii dwa razy. Ale wiem też, że to ta sama melodia, którą taki właśnie ptak zanucił w dniu naszego ślubu! Jestem tego pewna, gdyż był to najszczęśliwszy dzień mojego życia a ta melodia ... Była taka piękna... - mówiła Maryse. - O, teraz posłuchaj! Teraz zanuci trochę wyżej a zakończy stopniowo zniżając ton.
Robert wsłuchał się w piosenkę i o dziwo słowa Maryse się potwierdziły. Przez chwilę Inkwizytor zaczął zastanawiać się jak to możliwe, że ten ptak, zanucił dwa razy tę samą melodię. Od początku istnienia tego gatunku nigdy nie zanotowano w żadnej z ksiąg w Alicante, by coś takiego miało miejsce.
- Czy myślisz, że...
- Ja to wiem, Maryse. Nic nie dzieje się przez przypadek a już na pewno nie cuda. Bo to, że ten ptak jako jedyny ze swojego gatunku zanucił tę samą melodie dwa razy to nie przypadek. To cud. I na pewno jest zwiastunem czegoś dobrego lub złego. Wiem jedno - spojrzał kobiecie głęboko w oczy - To znak, że powinniśmy dać sobie drugą szansę. Po raz drugi usłyszeliśmy piękną melodię, która została podarowana nam jako prezent ślubny od Jocelyn... Pamiętasz?
- Oczywiście, to Joc potrafiła przywołać Tyrijony. Robercie... - westchnęła Maryse - Otwieram dla Ciebie moje serce po raz drugi. Nie zepsuj tego!
Na twarzy Inkwizytora pojawił się tak promienny uśmiech, jakiego dawno nie widziała. Mężczyzna złapał ją w pasie, uniósł do góry i kręcił się z nią dookoła jak za czasów, gdy byli jeszcze nastolatkami.
- No już! Dosyć! Postaw mnie! - chichotała.
Robert pocałował ją w usta i postawił na podłodze.
- Co zrobimy z Tyrijonem? Nie może tu zostać.
- Poprosimy Jocelyn, aby go przywołała, otworzymy Bramę i wróci do domu - oznajmił Inkwizytor - Tymczasem chciałabym zaprosić panią, Pani Lightwood na randkę. Co pani na to?

******

Witam kochani! Po baaardzo długiej przerwie postanowiłam wrócić 🙊🙉🙈
Na powitanie mały fragment ;) 
Doprzeczytania! 
- A.

piątek, 28 kwietnia 2017

Rozdział 23

Pierwsze promienie słoneczne zalały sypialnię Inkwizytora Lightwood'a, budząc go.
Z pewnością byłby wściekły z powodu tak wczesnej pobudki lecz nie tym razem. Dziś, razem z Sylvią Nightland wybierają się do Nowego Jorku. Do Instytutu. Do domu. Do Maryse.
Wstawanie z łóżka zajęło mu trochę czasu, ponieważ jako Inkwizytor zaczynał prace dopiero od godziny dwunastej. Zazwyczaj spał do dziesiątej. Zdarzało się czasem, że wstawał wcześnie, bo wymagała tego sytuacja, jednak w większości takich przypadków Konsul Jia świetnie sobie radziła, więc jego obecność nie była konieczna.
Pobudka o tak wczesnej porze była dla Roberta zbrodnią.
W końcu jednak Nocnemu Łowcy udało się wstać i skupić się na spakowaniu walizki. 
Przez ostatnie dwa dni, nie mógł się skupić na swoich obowiązkach. Za dnia myślami był w Nowym Jorku - w Idrisie był obecny tylko ciałem, nie duchem. W nocy zaś nie mógł spać, ponieważ układał sobie różne scenariusze i przemowy, których pewnie i tak nie wygłosi.
Po ubraniu się i zjedzeniu bardzo obfitego śniadania, Inkwizytor musiał załatwić jeszcze jedną sprawę.
Znaleźć zastępstwo na te kilka dni.
Problem w tym, że nie bardzo wiedział, kogo może o to poprosić.
Stanowisko Inkwizytora to bardzo odpowiedzialna praca i wymaga bezstronności i obiektywnej oceny. Kto jest na tyle obiektywny i bezstronny? 
Gdyby nie zaskakująca propozycja Sylvii, mógłby zwrócić się z tym do niej. Może Henry Wheelbay? Nie. On za bardzo ufa Clave, a Inkwizytor potrzebował kogoś, kto w razie potrzeby pomoże mu ochronić Maryse. Kogoś, kto potrafiłby przemilczeć to i owo oraz załatwić sprawę na własną rękę... Nagle go olśniło.
Arthur Alderkey!
Nie tracąc ani chwili, Robert wyszedł z domu i ruszył w kierunku posiadłości Alderkey'ów.
Dotarł na miejsce w zaskakująco szybkim tempie i chociaż był w doskonałej formie, dostał lekkiej zadyszki. Przystanął więc na moment, a gdy jego oddech znów był równomierny, zapukał do wielkich drzwi rezydencji. Chwile później, zamiast Arthura, w drzwiach pojawiła się jego żona.
- Inkwizytor Lightwood! Cóż za miła niespodzianka!
- Witaj Diano, miło Cię widzieć - powiedział uprzejmie - Jestem tutaj prywatnie, więc proszę... Bez tych tytułów! - zaśmiał się radośnie.
- Oczywiście! Wejdź proszę! Arthura jeszcze nie ma ale za chwilę powinien się zjawić - Diana jak zwykle zachowywała się zbyt entuzjastycznie.
- Dziękuje.
Kobieta zaprowadziła go do pięknego, gustownie urządzonego salonu. Wiedział, że wystrój domu to jej zasługa, ponieważ Arthur nie miał do tego ręki.
Ściany salonu - jasnozielone z delikatnymi, srebrnymi wzorkami, tworzącymi wymyślne zawijasy aż po sam sufit, działały uspokajająco. W oknach rezydencji nie ma i nigdy nie było zasłon, przez co światło swobodnie wpada do pomieszczenia. Na środku pomieszczenia stoi wielki, mahoniowy stół w towarzystwie dwóch foteli i ogromnej sofy. Na jednej ze ścian znajduje się sporych rozmiarów meblościanka z dużą ilością zdjęć i pamiątek. Po drugiej stronie salonu jest kominek. W każdym kącie nowoczesna lampa. Z sufitu zwisa obszerny, brylantowy i na pewno zabytkowy żyrandol. Pod jednym z okien Diana kazała postawić fortepian, na którym co wieczór grała dla swoich córek i męża. 
- Usiądź, proszę. Napijesz się czegoś?
- Dziękuje, ale innym razem - odpowiedział uprzejmie, siadając w jednym z szerokich, zielonych foteli.
- Ach, zapomniałam! Przecież dziś wyjeżdżasz do Nowego Jorku!
- Tak, właśnie.
- Mam do Ciebie prośbę, Robercie. Wiem, że jedziesz tam służbowo ale czy mógłbyś sprawdzić w wolnej chwili, jak się sprawuje So?
- Diano - powiedział miękko - Przecież Sophie jest tam dopiero od dwóch dni!
- Wiem, wiem. Ale martwię się. Nie pamiętasz jakim dzieckiem była? Wiecznie jakieś problemy! Bo So kogoś stłukła, bo So znów wykłócała się z nauczycielem... Jedynie muzyka ją uspokajała. Dobrze, że poświeciła się grze na fortepianie, zamiast okładaniu twarzy innych dzieci.
- Dobrze już, sprawdzę to. Jeżeli to Cię uspokoi - uśmiechnął się Robert.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy!
Lightwood umiejętnie zmienił temat. Nie chciał opowiadać na pytania w jakim celu jedzie do Nowego Jorku, jak długo tam zostanie i na jeszcze inne, podobne zagadnienia. Diana perfekcyjnie potrafiła pociągnąć za język swojego rozmówce, który nie był niczego świadom. Dlatego też w jej towarzystwie wskazane jest zachować czysty umysł i zważać na słowa.
Rozmawiali ze sobą przez chwilę, gdy nagle w drzwiach pojawił się Arthur.
- Cóż za miła niespodzianka! Nie powinieneś być teraz w Nowym Jorku, Inkwizytorze? - zapytał Alderkey, obnażając swoje śnieżnobiałe żeby.
- Robercie, jeśli łaska, Ty stary pierniku! - zaśmiał się Nefilim, po czym podszedł energicznym krokiem do przyjaciela, żeby się przywitać.
- Co Cię do mnie sprowadza?
- Mam ważną sprawę. Możemy porozmawiać? - zapytał głośno Lightwood, mając nadzieje, że Diana zrozumie aluzje. Gospodarz spojrzał na żonę, unosząc brwi.
- Zostawię was - zaszczebiotała kobieta i wyszła z pomieszczenia.
- A więc? O co chodzi? - zaciekawił się Arthur.
- Jak już wspomniałeś - wyjeżdżam. Zanim jednak to zrobię, muszę znaleźć kogoś, kto mnie zastąpi na te kilka dni na stanowisku Inkwizytora. Chciałbym, żebyś to był Ty.
Przez chwile oboje milczeli.
- Dlaczego właśnie ja? Czemu nie Wheelbay albo...
- Daj spokój, Arth. Henry to wspaniały człowiek lecz zaślepiony prze uwielbienie do Clave. A Ty? Ty masz czysty i trzeźwy umysł. I potrafisz co nieco przemilczeć - odpowiedział Robert, uśmiechając się porozumiewawczo. Arthur odpowiedział mu tym samym.
- Skoro tak stawiasz sprawę. Chyba nie mogę Ci odmówić.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś tego nie robił. Możliwe, że będę potrzebował Twojej pomocy.
- Dobrze więc. Zgadzam się.
- Doskonale! Wyślę Jii Ognistą Wiadomość. Dziś o dwunastej, w Sali Anioła. Jia powie Ci co i jak. Przepraszam, że tak bez uprzedzenia i na ostatnią chwilę - Robert ruszył w kierunku drzwi.
- Nie szkodzi. Szerokiej drogi, bracie!
- Do zobaczenia wkrótce, Inkwizytorze - powiedział Lightwood, posyłając mu łobuzerski uśmiech.
- Robert!
- Hmm?
- Uściskaj Sophie i pozdrów Maryse.

Gdy dotarł do domu, szybko wysłał Ognistą Wiadomość do Konsula i zacząć się zbierać. Lada chwila pojawi się Sylvia z czarownicą, która otworzy dla nich Portal. Postanowił zabrać ze sobą całkiem skromną walizkę - nie był pewny na jak długo Maryse pozwoli mu zostać.
Wziął bagaż i podszedł do lustra aby po raz setny sprawdzić jak wygląda, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Robert energicznym krokiem ruszył w ich stronę a kiedy je otworzył, ujrzał Sylvię w towarzystwie Sybilli - czarownicy. Kobieta miała czarne, kręcone włosy i wielkie zielone oczy. Była niższa o głowę od Sylvii i mówiła z brytyjskim akcentem. Kobieta zamieszkała w Idrisie po Mrocznej Wojnie i została jednym z nauczycieli w Akademii.
- Gotowy? - zapytała Łowczyni z nieskrywanym entuzjazmem.
- Od samego rana - odparł Robert, uśmiechając się - Witaj Sylvio, Sybillo.
- Miło mi, Inkwizytorze. Możemy?
Lightwood skinął głową. Zamknął drzwi na klucz, dodatkowo zabezpieczając je runami i razem z kobietami ruszył w stronę ogrodu, znajdującego się z tyłu domu.
Idąc za Sybillą nie mógł oderwać wzroku od jej długiego ogona, zakończonego śmiesznie wyglądającą strzałką. Doprawdy, niektóre piętna czarowników były zdumiewające.
Kiedy zatrzymali się, czarownica odwróciła się i powiedziała z wielką dumą.
- Mój ogon jest naprawdę pożyteczny, Inkwizytorze. Potrafię nim smagać niemal tak dobrze jak panienka Isabelle swoim biczem. Robert uśmiechnął się na wspomnienie o córce.
- Tak, Izzy ma do tego talent. Gorzej z gotowaniem...
Wszyscy troje roześmiali się radośnie. Sybilla odwróciła się tyłem do towarzyszy, poprawiła kołnierzyk śnieżnobiałej bluzki i zaczęła otwierać Portal.
- Moje zadanie wykonane. Kiedy tylko przejdziecie, zamknę Bramę i wrócę do swoich obowiązków. Chyba, że Inkwizytor potrzebuje czegoś jeszcze? - zapytała czarownica, unosząc brew.
- Dziękuję, Sybillo. To wszyst...
Nie dokończył, ponieważ jego oczom ukazał się Tyrijon. Ptak leciał sobie spokojnie, a jego piękne pióra pobłyskiwały w słońcu. Niespodziewanie zrobił pętle i płynnym ruchem przeleciał przez Portal.
- Cholera!
- Lepiej bym tego nie ujęła, Robercie - dodała Sylvia.
- Trzeba powiadomić o tym Wysokiego Czarownika Brooklynu. On będzie potrafił zlokalizować ptaka - oznajmiła spokojnie Sybilla, wpatrując się w Portal - Dobrze by było, gdyby Maia i Lily też wiedziały o wizycie Tyrijona. I Pani Lightwood, ma się rozumieć. Taki mały ptaszek a potrafi wyrządzić tyle szkód!
- Jeśli mogę zapytać, skąd znasz Maie i Lily? I Magnusa? - zaciekawił się Robert.
- Byłam w Nowym Jorku. A poza tym... Kto nie zna Magnusa Bane'a?
- Och, na Anioła, idziemy?! - niecierpliwiła się Sylvia, która przez cały czas wpatrywała się w Portal.
- Naturalnie. Dziękujemy za pomoc, Sybillo Moony.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Robert zaoferował ramię swojej towarzyszce podróży, która chętnie je przyjęła i razem - krok w krok przeszli przez Bramę.

******

Magnus postanowił wsiąść sobie wolne. Czarownik bardzo lubił swoją pracę lecz uznał, że nauka kontroli Seamusa, sprawa Becky i Przepowiednia, są wystarczającym obciążeniem. Te trzy sprawy były na prawdę wyczerpujące, więc czarownik uznał, że wróci do swojej pracy, gdy już się z nimi upora.
Pozostali mieszkańcy Instytutu robili to co do nich należało.
Catarina za nic w świecie nie opuściłaby dyżuru w szpitalu, po upływie którego odbierał ją Dorian, załatwiający sprawy związane ze sklepem. Kiedy już się spotkali, znikali razem na jakaś godzinkę czy dwie a Magnus miał nadzieje, że żadna ze stron nie skończy ze złamanym sercem. Znał Cate od stuleci i wiedział do czego jest zdolna chociaż z drugiej strony Doriana nie znał w ogóle.
Ingrid, która jest współwłaścicielką sklepu i nie interesuje się sprawami papierkowymi, została w Instytucie i prawie cały czas pomaga Magnusowi przy Seamusie. Dopiero kiedy Bane wręcz siłą wyrzucał siostrę z Izby Chorych, zauważył, że dziewczyna często spędzała wolny czas z nową Łowczynią - Sophie.
Nocni Łowcy jak dawniej uczęszczali na treningi, chodzili na patrole - w dodatkowej obstawie Podziemnych, rzecz jasna. Jedynie Simon i Rebecca nie wyściubiali nosa z Instytutu.
Swoją drogą, Magnus był pod wrażeniem determinacji Becky Lewis. Dziewczyna poprosiła Silasa o możliwość uczestniczenia w treningu. Z początku trener był przeciwny lecz argument przydatności samoobrony w jej sytuacji, w zupełności wystarczył. Poza tym, czarownikowi wydawało się, że trener ma słabość do tej dziewczyny. Uczył ją, a ona chłonęła wiedzę jak gąbka wodę. Zaprzyjaźniła się też z Estell, która również zaczęła uczęszczać na treningi Cartwright'a.
Minęły dopiero dwa dni od przebudzenia Seamusa a tyle się działo!
Idąc w stronę Izby Chorych, czarownik zaczął zastanawiać się, jak długo zajmie Seamusowi ogarnięcie swojej wampirzej natury. Jeśli chodzi o tę wilczą cześć, wszystko było jak dawniej - pełna kontrola. Obie natury w jednym ciele mogą ze sobą współgrać. Duży wpływ na to mają emocje chłopaka.
Jedyną rzeczą, na którą nikt nie ma i nie będzie miał wpływu są tęczówki Seamusa. Gdy korzysta ze swoich Podziemnych umiejętności robią się... pomarańczowe. Fakt ten, był nieco kłopotliwy, jeśli chodzi o ukrywanie tego, kim stał się Mores.
Chłopak w przeciągu dwóch dni zrobił na prawdę duże postępy, z czego Magnus niezmiernie się cieszył. Im szybciej młody załapie, tym szybciej on odetchnie z ulga. Teraz był za niego odpowiedzialny, ponieważ on go stworzył. Pomoże mu okiełznać wewnętrznego wampira i pragnienie krwi tak, jak kiedyś Raphaelowi...
Mój biedny, kochany Raphael... Był dla mnie jak syn.
Wspomnienie o Santiago uaktywniło pustkę w sercu, która zaczęła kłuć niemiłosiernie. Czarownik nie wiedział, czy jest cokolwiek na świecie, co mogłoby tę pustkę wypełnić. Ze złotego, kociego oka spłynęła samotna łza.
- Magnus!
Czarownik odwrócił się i ujrzał Maryse, idącą w jego stronę. Niezauważalnie starł łzę z policzka i uśmiechnął się do Łowczyni.
- Maryse? Czy coś się stało? Idę do Seamusa, więc może zechcesz...
- Pójdę z Tobą. Porozmawiamy przy okazji.
Kobieta dogoniła czarownika i razem ruszyli korytarzem w stroną Izby Chorych.
- Więc? - zaczął Magnus.
- Jak wiesz mam listę Instytutów, które jeszcze nie zostały zaatakowane przez Levithy - kobieta pokazała czarownikowi plik dokumentów, trzymanych w ręce. - Jak wiesz, demony zachowywały pewien schemat, dotyczący czasu i miejsca ataków. Postanowiłam się skontaktować z szefami tych Instytutów i nic. Żadnych ataków. Brak jakiejkolwiek zwiększonej aktywności. Mam co do tego pewne obawy...
- Sądzisz, że te pokraki jakimś sposobem wyczaiły, że to my mamy przepowiednię?
- Tak. Albo one albo twórca przepowiedni. Co Ty o tym myślisz?
- Możesz mieć rację. Znam pewną czarownicę, Iris Rouse, która jest specjalistką od wszelakich przepowiedni. Myślę, że powinienem ją odwiedzić - oznajmił Magnus, zatrzymując się przed drzwiami Izby Chorych.       
- Doskonale. Jeśli wiedzą, mogą zaatakować ponownie. Eee, Magnus?
Czarownik uciszył ja, unosząc dłoń. Coś tu nie pasuje. Coś było powietrzu...
Niespodziewanie odwrócił się twarzą w stronę drzwi i szybko wymachując rękami, rzucił zaklęcie.
W tej samej chwili poczuł na krawędzi swojego umysłu Ingrid - odesłał jej szybko instrukcje, bez tłumaczenia swojego zachowania. Ingrid też wyczuła w powietrzu obcą magię. Doriana i Catariny nie było w Instytucie, a Silas z młodymi Nefilim wyruszył na trening w terenie. W budynku oprócz niego, Maryse i Ingrid była tylko Estell, Rebecca i Seamus, którzy razem z Inn "uwięzieni" byli w Izbie Chorych.   
- Magnus, co się dzieję? - zaniepokoiła się Maryse.
- Wyczuwam magię. Ktoś otwiera Portal - wyjaśnił i szybkim krokiem ruszył przed siebie.
Maryse nie zastanawiając się ani chwili, pobiegła za nim, aż dotarli do drzwi wyjściowych. Czarownik otworzył je gwałtownie i wypadł z budynku jak strzała, pozostawiając drzwi otwarte dla Maryse. Kiedy i ona wyszła przed Instytut, Magnus zamknął je ruchem dłoni.
- Niczego nie widzę - wyszeptała kobieta.
- Portal za chwilę się otworzy. Jeśli zajdzie taka potrzeba, wejdź do środka i zawiadom pozostałych, a ja rzucę zaklęcie...
- Mowy nie ma. Nie zostaniesz tu sam!
Czarownik spojrzał Maryse w oczy i dostrzegł w nich pewność siebie i determinację. I upartość.
- Już wiem, po kim Alec odziedziczył to wszystko - uśmiechnął się i odwrócił twarz w kierunku miejsca, w którym miał pojawić się Portal. Nad jego dłonią unosił się niebieski płomień.
Przez twarz Maryse przebiegł cień uśmiechu. Magnusa nie można nie lubić.
Stali przez chwilę wpatrując się w potencjalne miejsce, gdzie miał pojawić się Portal, gdy nagle tuż przed schodami zamigotało fioletowo - błękitne światło.
- Uważaj - ostrzegł ją Magnus.
Patrząc jak światełko formuje się w Bramę, kobieta odruchowo położyła dłoń na rękojeści sztyletu, ukrytego za pasem. Gdy przejście zostało otwarte, wszystkie mięśnie Łowczyni zarówno jak i czarownika były mocno napięte. Byli gotowi.         
Niespodziewanie z Portalu wyszło, a raczej wyleciało coś co ich oślepiło.
- To Tyrijon - wyszeptał zdezorientowany Magnus - A jeśli to on, Portal został otwarty...
- ... w Idrisie.
Czarownik ukrył płomień i rozluźnił się nieco, czego nie można było powiedzieć o Maryse. Łowczyni była jeszcze bardziej zdenerwowana. Portal z Idrisu, oznaczał wizytę Roberta. I kogoś jeszcze.
Jak na zawołanie, Brama zalśniła silniejszym blaskiem i przed schodami pojawił się Robert... z Sylvią Nightland. Maryse upuściła dokumenty, a Magnus wstrzymał powietrze.
- Witaj Maryse, drogie dziecko! - Sylvia rzuciła swoją walizkę na pierwszy ze schodów i szybkim krokiem wspięła się po schodach, by rzucić się pani Lightwood na szyję.
- Sylvia? Co Ty tu robisz?
- Nie cieszysz się? Wiem, trochę mi to zajęło ale w końcu Cię odwiedziłam! Magnus! Jak dobrze wyglądasz!
- Ty również, moja droga! - czarownik uśmiechnął się i rozłożył szeroko ręce aby objąć Sylvię.
Maryse była w szoku. Przecież Sylvia nigdy nie opuszczała Idrisu! Kobieta nie zastanawiała się nad tym dłużej, ponieważ zauważyła duże, ciemne oczy wpatrujące się w nią.
Chociaż Magnus i Sylvia rozmawiali ze sobą stojąc tuż obok niej, Maryse słyszała ich głosy, jak gdyby znajdowali się gdzieś daleko. Powietrze zgęstniało, czas się zatrzymał. Kwiaty straciły swój zapach a ptaki przestały śpiewać. Był tylko On. Robert. Czuła jego smak i zapach, słyszała jego muzykę. Patrzyła, jak wolnym krokiem, zabierając bagaże, wspina się po schodach Instytutu. Zbliżał się, sprawiając, że Maryse zapomniała jak się oddycha.
- Witaj, Mary.
- Witaj, Robercie - odpowiedziała z trudem, przechylając lekko głowę, aby mógł pocałować ją w policzek.
- Dobrze wyglądasz - oznajmił Robert, który po muśnięciu policzka żony, nadstawił swój policzek.
- Ty również - wyszeptał, składając delikatny pocałunek w wyznaczonym miejscu.
Robili tak zawsze, gdy się spotykali. Udając, że wszystko jest w porządku. Maryse uważna była za twardą kobietę o sercu z kamienia. Niewielu wiedziało, jak krucha jest i delikatna.
- Czy mogę pozwiedzać Instytut? Nie byłam w żadnym od... Dawno! - Sylvia podeszła do Lightwoodów i zabrała walizkę od Roberta - Daj to, proszę. Jestem Nocnym Łowcą a nie panną z parasolką, która boi się ubrudzić.
- Oczywiście, że możesz zwiedzić Instytut. Chodźcie, proszę!

W Instytucie było chłodniej niż na zewnątrz, za co Maryse dziękowała Razjelowi.
W holu, którym wcześniej zachwycał się Dorian, Sylvia co jakiś czas wydawała z siebie "och" i "ach", zachwalając wspaniałe obrazy. Zachowywała się jak dziecko, które rodzice po raz pierwszy zabrali do wesołego miasteczka.
Szefowa Instytutu w asyście Magnusa, prowadząc gości do ich sypialni, oprowadzała ich jednocześnie, aby zaoszczędzić czas. Nie wiedziała jak ma to wszytko rozegrać. Potrzebowała chwili do namysłu. Kiedy przechodzili obok Izby Chorych pojawiło się pytanie.
- Jest tam ten chłopak, zaatakowany przez Levithy? - Sylvia zatrzymała się, wskazując palcem na drzwi.
- Oczywiście. Niestety nie możemy tam teraz wejść, ponieważ moja siostra, przeprowadza bardzo skomplikowany zabieg wzmacniający i nie możemy jej przeszkadzać. Poza tym na drzwi zostało rzucone zaklęcie - oznajmił Magnus.
- Masz siostrę? - zdziwił się Robert.
- I brata! - wyszczerzył się Bane - Z innych matek, ale Ojciec ten sam.
- Musicie wiedzieć, że w Instytucie jest nadzwyczaj tłoczno - wtrąciła się Maryse. Trzeba to zacząć teraz. Im szybciej tym lepiej.
- Co masz na myśli? - Robert zaniepokoił się nieco. O czym nie wiedział?
- Z powodu tych ataków zebraliśmy tu naszą rodzinę oraz jej nowych członków - wyjaśniła Łowczyni.
- Więc oprócz Ciebie, Estell, dzieci i Magnusa, kto teraz tutaj mieszka? - zapytał Inkwizytor.
- Silas i Sophie Alderkey przyjechali do nas z Idrisu. Simon, który jako przyszły Nefilim mieszka tu i trenuje z Silasem. Jego siostra - Rebecca, została zaatakowana przez jednego z Fearie, więc została wtajemniczona w nasz świat i dla swojego bezpieczeństwa zamieszkała z nami. Jocelyn i Luke też zostali z nami, ponieważ sytuacja jest naprawdę poważna, Robercie. Wcześniej wspomniałam o nowych członkach rodziny... Otóż mieszka tu z nami jeszcze rodzeństwo Magnusa - Ingrid Fire i Dorian Shade oraz Catarina Loss. Pamiętasz ją?
- Oczywiście. To dobrze, że jesteście tu razem. Rodzina powinna się wspierać.
- Zgadzam się z tym.
- Chodźmy dalej. Zaniesiecie rzeczy do swoich sypialni, a później przejdziemy do konkretu.
- Tak szybko chcesz się nas pozbyć? - zapytał Lightwood. Zabolało go.
- Nie o to mi chodzi. Po prostu jest tego dużo. Chciałabym załatwić to dziś, żeby później to omówić na spokojnie - wyjaśniła kobieta, po czym ruszyła przed siebie.
Robert uśmiechnął się przelotnie. Może jest nadzieja? 

- Proszę was o przyjście do mojego gabinetu za 10 minut - oznajmiła Maryse i zostawiając Sylvię i Roberta, ruszyła w towarzystwie Magnusa do gabinetu.
- Wyślij wiadomość do Aleca. Potrzebujemy Clarissy.
- Chcesz, żeby dziś złożyli Przysięgę? - zdziwił się czarownik.
- Tak.

******

- Przerwij mi, jeśli się mylę - powiedział powoli Robert - Ja i Sylvia mamy złożyć Przysięgę Krwi, używając Czarnego Kielicha Przysięgi Krwi, którego poszukuje Clave, którego właścicielem jest Magnus?!
- Dokładnie - odpowiedziała spokojnie Maryse.
- I wszyscy w Instytucie, łącznie z tymczasowymi mieszkańcami złożyli ów Przysięgę?
- Zgadza się.
- Nawet Sophie Alderkey?
- Nawet Sophie.
Robert był nieco poddenerwowany. Kielich, którego Clave poszukuje od czasów Valentina Morgensterna, jest w posiadaniu Magnusa Bane'a! Partnera jego własnego syna! Syna Inkwizytora, który powinien zarekwirować Czarny Kielich i zabrać go do Idrisu! Powinien, ale tego nie zrobi.
- Robercie, zrozum. To było jedyne wyjście, żeby... utrzymać to wszystko w tajemnicy - wyjaśniła Maryse.
- Magnus? - Inkwizytor przeniósł swój wzrok na czarownika.
- Wiesz, że nie pozwoliłbym na to, gdyby było inne wyjście. Lily i jej wampiry lubią plotkować, a Stado z Jade Wolf nie jest od nich gorsze - odparł Bane.
- Czyli Klan i Stado są w to zamieszane?! - zdziwił się Lightwood.
- Nie możemy o tym rozmawiać, dopóki ne złożycie Przysięgi - wtrąciła Maryse - Sylvia?
Starsza Łowczyni przysłuchiwała się w milczeniu całej rozmowie. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Lightwood'owie i Magnus stali w milczeniu czekając na odpowiedź. Od jej decyzji zależał ich los. I życie.
- Ufam, że nie mieliście innego wyjścia - powiedziała wolno - Nie mam zamiaru informować Clave, o lokalizacji Kielicha, a Przysięgę złoże.
- Naprawdę?! - zapytali Lightwood'owie równocześnie.
- Oczywiście. Nie takie rzeczy się robiło! - zachichotała i pościła oczko czarownikowi, na co on serdecznie się roześmiał. Robert postanowił, że zapyta o to Magnusa po wszystkim.
- Dziękuje, Sylvio. A Ty? - kobieta zwróciła się do Roberta.
- Zgadzam się na wszystko. Na co czekamy?
- Na Clary.
- Nowa Runa?
- Tak.
Nie minęła chwila, a drzwi do gabinetu otworzyły się i pojawiła się w nich Clary z Jace'em oraz Alec.
- Witajcie dzieci - powiedział Lightwood.
- Cześć, tato - powiedział Alec, podchodząc do ojca i uścisnął jego dłoń. Przywitał również Sylvię, po czym stanął u boku Magnusa.
- Witaj - odpowiedział Jace, również ściskając rękę Inkwizytora - Witam panią Nightland. Ja tylko przyprowadziłem Clary i będę uciekać. Do zobaczenia.
Kiedy Jace opuścił gabinet Maryse, Magnus i Clary zajęli się przygotowaniem Kielicha i Kamienia, by dołączyć do Przysięgi Roberta i panią Nightland.
Pomimo tego, że oboje nie wiedzieli kim jest Seamus, o którym Maryse wspomniała w treści Przysięgi, powtarzali za nią słowo w słowo. Po wszystkim, Magnus odesłał machnięciem ręki Czarny kielich i Kamień, a Clary pożegnała się i opuściła gabinet, aby wrócić na trening.
- Ty nie idziesz? - Magnus zwrócił się do Aleca.
- Nie. Dziś nie trenuję z lukiem, więc mam już wolne.
- Dobrze, pójdziesz z nami.
- Gdzie? - Alec zmarszczył czoło.
- Do Izby Chorych.
Alec chciał zadać kolejne pytanie, ale Maryse zabrała głos.
- Dziękuję, za złożenie Przysięgi. Teraz możemy wam powiedzieć o wszystkim. Sądzę jednak, że lepiej będzie wam to pokazać. Chodźmy więc.
Kobieta odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi gabinetu. Magnus, Alec wraz z Sylvią i Robertem ruszyli za nią. Kiedy zatrzymali się przed Izbą Chorych, czarownik dostrzegł, że Inkwizytor jest zdezorientowany, a Sylvia wyraźnie zbladła.
- Magnusie, mógłbyś? - Na prośbę Maryse, Bane zdjął zaklęcie, informując Ingrid o wszystkim.
- Za tymi drzwiami jest siostra Magnusa, nasza gosposia Estell, siostra Simona - Rebecca oraz Seamus - objaśniła Łowczyni.
- Seamus to ten zaatakowany wilkołak? - zainteresował się Inkwizytor.
- Dokładnie.
Magnus zauważył, że Sylvia lekko drgnęła. Podszedł do niej dyskretnie, by zapytać czy wszystko wporządku.
- Oczywiście. Po prostu chłodniej tu niż w Idrisie.
- W porządku.
Maryse otworzyła drzwi, wpuszczając towarzyszy do środka. Ich oczom ukazała się trójka, rozchichotanych kobiet siedzących na wygodnych fotelach i jeden chłopak, siedzący na łóżku.
Kiedy trzasnęły drzwi, zamykane przez Aleca, w Izbie Chorych nastała cisza. 
- Robercie, poznaj proszę, Rebecca Lewis - siostra Simona i Ingrid Fire - siostra Magnusa...
- Pan Robert!!! - pisnęła Estell i rzuciła się na niego.
- Witaj Essie. Miło mi poznać panno Lewis, panno Fire. To moja towarzyszka, Sylvia Nightland, nauczycielka z Akademii w Idrisie.
- To zaszczyt, Inkwizytorze, pani Nightland - odpowiedziała Inn - Magnus, ja spadam. Jestem zmęczona. Twoja kolej.
- Idź, odpocznij - rzucił czarownik do siostry, której już nie było - Co za dziewczyna! Ale nie o niej będziemy rozmawiać. Chciałbym przedstawić: Seamus Mores ze Stada...
Czarownik urwał, ponieważ blada jak ściana Sylvia, wolnym krokiem szła w stronę chłopaka. Wszyscy w pomieszczeniu obserwowali ją, przygotowani. Kiedy stanęła twarzą w twarz z Seamusem, przyjrzała mu się badawczo i stało się coś, czego Magnus się obawiał.
Zanim zdążyli wszystko wyjaśnić Inkwizytorowi i jego towarzyszce, Seamus zdenerwował się ich wizytą, przez co jego oczy bez używania swoich mocy, zmieniły kolor na pomarańczowy.
Sylvia wciągnęła głośno powietrze i zrobiła trzy kroki w tył. Nie zaatakowała, tak jak się tego spodziewali.
- To nie możliwe - wyszeptała - Magnus?
- Twoje oczy Cię nie mylą. Seamus jest...
- Hybrydą.
Z oczu Sylvii spłynęła łza, po czym kobieta straciła przytomność.

******

Jestem! Wróciłam! Wena wraca, więc pisanie będzie :) 
Jak się podoba?! Mam nadzieję, że ktoś tu został ;/
Rozwija się wątek Hybrydy...
Dowiemy się, dlaczego Sylvia nie opuszczała Idrisu...
Co będzie z Lightwood'ami...  
Do następnego! :*

- A.   
                 

wtorek, 7 marca 2017

Nefilim TAG ^^

Okej, to nie rozdział! Ale ten TAG spodobał mi się tak bardzo, że postanowiłam opublikować go wcześniej niż rozdział, który jeszcze się tworzy ;)

Dziękuje Mania Maja za nominację! Zapraszam was kochani na jej wspaniałego bloga (https://ukrytetajemnice.blogspot.com/) <3 Na prawdę warto tam zajrzeć i zostać na dłużej ;3

Nie przedłużając ... Zaczynamy! ;D


"NEFILIM TAG, czyli bohaterowie C.Clare" polega na odpowiedzeniu na 11 pytań, a raczej na dopasowaniu do nich postaci z książek Cassandry Clare (tych o Nocnych Łowcach, czyli z serii Diabelskie Maszyny, Dary Anioła i Mroczne Intrygi)
Po odpowiedzeniu na pytania nominowana osoba nominuje kolejne kilka osób, które odpowiadają na te same pytania :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba :D 
Czytelnicy również odpowiadają w komentarzach!! <3
Zaczynamy:

1. Jezioro Lynn, czyli Lustro Anioła - postać, z którą się utożsamiasz

Hmm... Myślę, że będzie to Magnus :D Jestem tak samo olśniewająca, uwielbiam brokat i kocham Aleca jak on <3
A tak na serio to nie wiem. 

* Trochę z Clary, jest gotowa do poświęceń dla swoich bliskich,
nie poddaje się tak łatwo i nie dzieli ludzi na "lepszych" i "gorszych" tak jak spora liczba Nefilim.
*Trochę z Isabelle, która wygląda na twardą ale wewnątrz jest delikatna.
*Trochę z Alexandrem, który boi się przyznać do tego, ze jest inny ale z czasem się zmienia bo chce być szczęśliwy. Z Alexandrem, który zawsze stal w cieniu innych, ale wreszcie znalazł siłę i wyszedł przed szereg.
* Trochę z Jace'em, który pomimo przeszkód zna swój cel i brnie przed siebie.
* Trochę z Tessą, bo jest inna niż wszyscy.
* Trochę z Emmą, bo jest uparta.
*Trochę z Magnusem, bo jest olśniewający, lubi brokat i imprezy i kocha Aleca <3 ;3 Jest pomocny, uczciwy i dokładny w swojej pracy.

2. Cichy Brat- postać, która cię przeraża

Mroczne Siostry! Brr... Zdecydowanie Mroczne Siostry!

3. Yin fen, czyli jad wampira- postać od której jesteś uzależniona

A można dwie? Bo u mnie Magnus i Alec <3

4. Jonathan Pierwszy Nocny Łowca- postać, bez której inni by już nie żyli

Clary. Tak, Clary. Ona zadźgała Sebastiana i ocaliła Świat Cieni.
I Magnus, wiadome ;3

5. "Prochem i cieniami jesteśmy"- postać, której ci najbardziej brakuje

Raphael!!! I Will ;/

6. "Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę..."- para Parabatai, którą uwielbiasz 

Nie potrafię wybrać ;/
*Jace i Ale coraz Will i Jem <3 Pokazali oni jak piękną i silna więzią jest więź Parabatai.
I uwaga, uwaga... Valentine i Luke! Dlaczego? Oni pokazali, jak bolesna jest zdrada ;/

7. "- Zamknij się i myśl o Anglii - poradził.
- Nigdy nie byłam w Anglii - odparła Clary, ale zacisnęła powieki."
- Romans, który jest sensem książki

MALEC <3 <3 <3

8. "Black for hunting through the night- Czerń na nocne polowania"
- Nocny Łowca, który pokona każdego

Jace! Nie ma innej opcji :)

9. "Nigdy nie ufaj kaczkom"- postać, której nigdy byś nie zaufała/nie zaufał 
 
Meliorn, Królowa Jasnego Dworu, Hodge... i kaczki :D

10. Demon, demonek, a jednak człowiek- ulubiony Podziemny

Magnus!!! <3 ;3
Ej, Luke'a też lubię i Tessę :)

11. Idrys naszą ojczyzną, naszą Ziemią Obiecaną, od Razjela darowaną
- do którego rodu Nocnych Łowców należysz?

Herondale ;3
Ashley Fairchild - Herondale ;3

No więc ja nominuję, każdego, kto to czyta :)
I oczywiście moją siostrzyczkę ;3

Rosalie (http://jace-clarissa-jonathan.blogspot.com/)


Rozdział już niebawem! Buźki :*
A tu ode mnie moje OTP ;3










niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 22

To czego młoda Łowczyni dowiedziała się po złożeniu Przysięgi Krwi, było bardziej tajemnicze i niebezpieczne, niż się tego spodziewała. Dziewczyna starała się wszystko poukładać w głowie lecz nie było to łatwe. Przepowiednia, Czarny Kielich Przysięgi Krwi, Levithy... No i Hybryda! Na Anioła! Słyszała legendy opowiadające o Podziemnych, będących wilkołakiem i wampirem w jednym ale nigdy nie spodziewała się, że zobaczy Hybrydę na własne oczy! Bo zobaczy, prawda?
- Teraz wiesz już wszystko - Maryse podsumowała swoją opowieść - Co o tym myślisz, Sophie?
Kobieta maszerowała po swoim gabinecie tam i z powrotem, co chwila zerkając na So; Clary siedziała spokojnie na sofie, natomiast Magnus rozsiadł się wygodnie w największym z foteli znajdujących się w pomieszczeniu - w fotelu szefowej Instytutu.
- Cóż... Hybrydy są legendą tak samo jak Levithy.
- All the legends are true! - powiedział Magnus, uśmiechając się i robiąc ręką w powietrzu wymyślny zawijas.
- Muszę się z tym zgodzić. Zastanawiam się jednak: co teraz? Chodzi mi o to, co zrobicie...
- ZrobiMY, biszkopciku. Teraz siedzisz w tym z nami - przerwał jej czarownik.
- Oczywiście. Już się poprawiam - uśmiechnęła się Łowczyni - Co zrobiMY, gdy Seamus się obudzi?
- Chłopak na pewno będzie w szoku. I choć to trudne zadanie dla nas wszystkich, musimy go oswoić z sytuacją - oznajmiła Maryse.
- Zabawne, że użyłaś słowa "oswoić" - wtrącił Bane.
- Magnusie, proszę - skarciła go pani Lightwood - To poważna sprawa. Gdy Seamus ochłonie i ogarnie to wszystko dam mu wybór.
- Wybór? - zdziwiła się Clary.
- Dokładnie. Sam wybierze gdzie chce mieszkać. Z wampirami czy z wilkołakami.
- Maryse nie zrozum mnie źle... Ale to czyste SZALEŃSTWO! - głos Magnusa był wyjątkowo nienaturalny.
- Zapewniam Cię, synu, że jestem całkowicie zdrowa na umyśle. Niemniej jednak każdy z nas wie, że wszystkie żywe istoty; istoty humanoidalne, zwierzęta a nawet Anioły i Demony mają wolną wolę by mogły wybierać między dobrem a złem.
- Hmm. Demony czyniące dobro to niemal wymarły gatunek. Odnosząc się jednak do Twojej barwnej wypowiedzi muszę stwierdzić, że bardzo podoba mi się określenie "istoty humanoidalne" - odparł czarownik.
- Daj spokój, Magnus. Kto jak kto, ale Ty wiesz to najlepiej. W końcu żyjesz tak wiele lat.
- Oczywiście, Maryse. Czy przemyślałaś jednak co się stanie z naszym chłopcem, gdy straci kontrole i dorwie go nasze wszechmocne Clave? Nie wspomnę już o swojej skromnej osobie.
- Musimy więc mu pomóc aby nie stracił kontroli - odpowiedziała Łowczyni.
- Tata nie ufa Clave - niespodziewanie odezwała się So - To znaczy nie do końca. Twierdzi, że niektóre sprawy lepiej przemilczeć i załatwić samemu.
- Twój ojciec jest bardzo mądrym człowiekiem! Chyba powinienem zaprosić go na szklaneczę czegoś mocniejszego! - zaśmiał się Magnus.
- Tylko proszę o tym nie wspominać przy mojej matce! Ona nie pochwała zachowania taty i tego czego uczy mnie i siostry. A nie daj Razjelu dostanie jeszcze zawału! - zmartwiła się So.
- Nikt nie dostanie żadnego zawału, skarbie - uspokoiła ją Maryse - Clary pokaz proszę Sophie resztę Instytutu. Mam jeszcze jedną sprawę do omówienia z Magnusem.
- Nie ma sprawy. Chodźmy, Sophie - rudowłosa ujęła dłoń Alderkey i obie wyszły z gabinetu.
Cisza, jaka nastała w gabinecie zaniepokoiła Magnusa. Czy było jeszcze coś o czym nie widział? 
- Wybacz mi, proszę - odezwał się pierwszy.
- Niby co mam Ci wybaczyć? Szczerość? To, że jesteś sobą? To jedne z Twoich najlepszych cech, Magnusie. Choć nie ukrywam, że czasami jesteś zbyt sarkastyczny w nieodpowiednich momentach.
Kobieta posłała czarownikowi uśmiech, który od razu został odwzajemniony.
- Na prawdę myślisz, że to zły pomysł? Pozwolić mu wybierać? - zapytała, siadając w fotelu na przeciwko. Na jej twarzy malowała się bezradność. Oczy Nocnej Łowczyni patrzyły na niego z niemą prośbą o pomoc, o radę.
- Nie wiem, Mary, nie wiem - westchnął, masując przy tym skronie - Jak już wspomniałaś żyję na tym świecie wiele lat ale nawet ja, nie jestem w stanie przewidzieć skutków Twojej decyzji. Czarownicy nie przepowiadają przyszłości, chociaż znam kilku "jasnowidzów" od siedmiu boleści. Prawda jest taka, że to co od nich usłyszysz okazuje się być odpowiedzią ogólną; bardzo okrojoną wersją przyszłości lub pojedynczymi frazami wyrwanymi z kontekstu zdania. Nie słyszysz konkretów typu "Za tydzień się zakochasz i zajdziesz w ciążę"... Słyszysz "Już niebawem pojawi się miłość Twojego życia, która zaowocuje". Nie znasz jednak daty i godziny. Poza tym wróżby nie zawsze spełniają się w konkretnych sytuacjach. Znałem kiedyś pewnego młodego Nefilim, który tuż przed swoją pierwszą wyprawą na demony udał się do czarownicy, by mu powróżyła. Powiedziała wtedy "Widzę ból i krew. Dużo krwi. Anielskiej" Chłopak tak się przestraszył, że jakimś cudem wymigał się od misji i został w Instytucie. Gdy jego koledzy wracali z polowania, ten ruszył im na powitanie by oszacować straty. I wiesz co się okazało? Kiedy schodził ze schodów potknął się i upadł tak niefortunnie, że złamał nogę a kość przebijała jego udo. Był ból? Był. Była krew? Była. Anielska? Anielska. Wszystko się zgadza. Sama widzisz jak to działa.    
- Więc mi nie pomożesz?
- Ależ oczywiście, że pomogę! Ale to Ty musisz podjąć decyzję. Ja będę Cię wspierał przy wszystkich skutkach pożądanych lub nie, daję słowo!
- Dziękuję, Magnusie.
- W porządku. To o tym chciałaś ze mną porozmawiać? 
- Mam pewne obawy co do wizyty wysłanników Clave. Robert przysięgę złoży. Ale kto z nim przybędzie?
Czarownik chciał odpowiedzieć lecz drzwi do gabinetu Maryse otworzyły się z hukiem i pojawił się w nich Jace.
- Seamus. Obudził się! - rzucił i jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął.
Maryse wraz z Magnusem ruszyli za nim. Jeszcze nie dotarli do Izby Chorych a już słychać było głośne  warczenie przeplatające się z krzykami. Estell stała z Catariną przed drzwiami, z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Essie nie martw się, pomogę mu. Wszyscy mu pomożemy ale nie wchodź tam dopóki Ci nie pozwolę, dobrze? - zapytał troskliwie Magnus. Dziewczyna przytaknęła.
- Maryse proszę, żebyś chwilowo została tu z Essie i Catariną. Gdybyś mogła wyślij Ognistą Wiadomość do Mai i Lily z prośbą o szybkie przybycie. Niech przyniesie ze sobą krew. Kto jest w środku, Cate?
- Silas, Luke, Alec, Dorian i Ingrid. Po obiedzie Jocelyn źle się czuła, więc dałam jej mieszankę ziół i zasnęła. Przypuszczam, że dalej śpi. Reszta zabrała Sophie na małe zwiedzanie Nowego Jorku, kiedy usłyszeli krzyki chłopca. Sam rozumiesz, nie chcemy jej przestraszyć.
Czarownik nie zdążył odpowiedzieć bo za drzwiami rozległy się kolejne wrzaski Seamusa.
- Wypuśćcie mnie! Rozumiecie?! Wypuśćcie! Kim jesteście?! Gdzie jest Estell?! Gdzie ONA jest?! Jeśli coś jej się stało...
- WARUJ PIESKU! - ryknął Magnus wchodząc do pomieszczenia z impetem.
Seamus stał w kącie przyjmując postawę obronną - był otoczony z każdej strony. Widząc przerażenie i dzikość w oczach chłopaka oraz jego kły, Magnus błyskawicznie machnął ręką - zamykając drzwi. Oczy hybrydy zwróciły się gwałtownie w stronę czarownika.
- Ma - Magnus? Magnusie pomóż mi! - zawył Mores, klękając na kolana - Gdzie moja Essie? Co się dzieje? Dlaczego czuję się tak dziwnie?
Bane zrobił kilka kroków w ich stronę.
- Ostrożnie! - ostrzegł go Alec - On nas nie pamięta! Tylko Estell... i Ciebie. Dlaczego? - zapytał, nie spuszczając wzroku z Seamusa.
- Kochał ją tak mocno, że zapamiętał ją jedyną. Mnie nie zapamiętał. Przypomniał sobie kim jestem w pierwszej kolejności, bo mnie ostatniego widział przed procesem Przemiany. Powoli przypomni sobie wszystko. Pozwól mi teraz...
- Uważaj, dobrze? - przerwał mu Nocny Łowca.
- Wiesz, że będę - odpowiedział czarownik, po czym całą swoją uwagę skupił na chłopcu.
Powoli zbliżał się do niego, uważając na każdy swój ruch. Najważniejsze, żeby Seamus się uspokoił.
- Seamus to ja, Magnus. Pamiętasz mnie, prawda? Chciałeś żebym Ci pomógł.
- Pomóż... Kim oni są? Czego chcą? Gdzie Essie? Dlaczego tak boli? - jęczał Mores. Z jego ust wystawały wampirze kły, natomiast oczy lśniły blaskiem zupełnie tak jak wtedy, gdy korzystał ze zmysłów wilkołaka.
- Musisz się uspokoić, a ból minie. Zaufaj mi. Postaraj się głęboko oddychać...
- Nie uspokajaj mnie! Chcę odpowiedzi, TERAZ! - rykną Seamus, sprawiając, że Bane cofnął się kilka kroków w tył a pozostali w mgnieniu oka znalieźli się tuż obok czarownika.
- Wszystko w porządku - mruknął do swoich towarzyszy Magnus i ponowni ruszył w stronę hybrydy.
Parabatai, Luke oraz rodzeństwo Wielkiego Czarownika Brooklynu niechętnie wróciło na swoje pozycje. 
- Umierałeś ale Cię uratowałem! Twoje serce przestało bić i dzięki mnie znów bije! Naraziłem swoje życie, żebyś mógł być tutaj razem z nami! Więc nie Ty tu będziesz stawiać warunki, jasne?! - wrzeszczał czarownik, a jego oczy lśniły złocistym blaskiem - Więc uspokój się wreszcie i pozwól sobie pomóc albo zapomnij o tym, że kiedykolwiek zobaczysz Estell i po prostu pozwól się zabić!
- Estell... Essie... Moja Essie... - szeptał Seamu. patrząc na czarownika nieobecnym wzrokiem.
Chłopak recytował imię swojej ukochanej jak mantrę. Jego oddech zwolnił, wampirze kły stopniowo zaczęły znikać a oczy znów miały ludzką barwę. Najwyraźniej jej imię go uspokajało.
- Właśnie tak. Estell na Ciebie czeka. Chciałbyś ją zobaczyć?
- Tak - wyszeptał Seamus ze łzami w oczach - Przepraszam. Ja nie wiem... Co się dzieje. To bolało tak bardzo... Ale teraz trochę ulżyło.
- Już dobrze. Pomożemy Ci.
- Dlaczego Alec do mnie celuje? - zapytał nagle Mores przenosząc wzrok na pozostałych.
- Poznajesz mnie? - Alec opuścił nieco łuk, ale wciąż był czujny.
- A dlaczego nie? Jace'owi też coś zrobiłem? - Seamus przeniósł wzrok na blondyna - Luke? Tobie też?
- Przypomina sobie, to dobrze - zabrał głos Dorian - Myślę, że Estell powinna tu przyjść.
- Czy ja zrobiłem komuś z was coś złego? Jeśli tak to przepraszam ale niewiele pamiętam - wtrącił Mores.
- Nie zrobiłeś nic złego, stary. Wręcz przeciwnie. Uratowałeś Essie - Jace opuścił miecz i usiadł na jednym z łóżek.
- Pamiętasz coś w ogóle? - zaciekawił się Luke.
- Byłem z Estell w parku. Demony. Walka. Wilkołaki, wampiry, Nefilim. Jesteście czarownikami? - zwrócił się do Doriana i Ingrid - Wydaje mi się, że widziałem czerwone i granatowe snopy światła a magia Magnusa jest niebieska.
- Mądry jest - zaśmiał się Shade - Tak jesteśmy rodzeństwem Magnusa ale nie czas na zapoznania. Wrócimy do tego później. Bracie powiedz mu wreszcie.
- Co ma mi powiedzieć?
W Izbie Chorych zrobiło się duszno. Magnus przełknął głośno ślinę i trzymając mocno dłoń Aleca wypowiedział słowa, których wolałby nigdy nie wypowiadać.
- Jesteś Hybrydą. Pół - wilkołakiem, pół - wampirem. Przemiana była zapłatą za Twoje życie.  
- Kim jestem? Żartujesz, prawda?!
- Chciałbym. Niestety to prawda. Musisz nauczyć się kontrolować obie strony swojej natury. Z wilkołakiem nie będzie problemu za to wampir w Twoim ciele może utrudniać życie - wyjaśnił Bane.
- Czy ja będę musiał pić... No wiesz...
- Krew? Tak. Ale raz na jakiś czas - oznajmiła Ingrid - Jeśli się dobrze ustawisz może to być dwa razy na pół roku.
- Nie jest tak źle. Chyba - mruknął - Ale zaraz! Magnus, przecież tworzenie Hybryd jest zabronione! Jeśli Clave...
- Dlatego musisz się kontrolować, żeby Clave się nie dowiedziało - powiedział Alec.
- W przeciwnym razie umrzesz a ja z Tobą! - dodał Bane.
- Ja nie wiem co powiedzieć, Magnus. Dziękuję to za mało.
- Po prostu skup się na nauce kontroli swojej dodatkowej osobowości. Pójdę teraz po Estell. Na pewno będzie chciała Cię zobaczyć. Przyjdzie też Maia i Lily z krwią dla Ciebie. Niestety na początku musisz to przełknąć.
- Dam radę.
- Ja myślę - rzucił czarownik po czym udał się w stronę drzwi.
Po drugiej stronie na Magnusa czekała Cate z Estell i Maryse oraz Lily i Maia.
- I co z nim? - wypaliła Estell.     
- Całkiem nieźle to przyjął, choć na początku było niezbyt ciekawie. Uspokoił się gdy wspomniałem o Tobie. Teraz możecie do niego pójść. Zanim jednak podejdziesz do Seamusa niech Lily da mu krew. Po wizycie niech chłopak zostanie w Izbie Chorych, na dwie doby. Później może dostać pokój. Jak na razie musi być pod całodobową obserwacją. Jeśli nam pomożesz Essie, to może się udać.
- Oczywiście, że pomogę! Dziękuję! Dziękuję na Anioła! Magnusie jesteś Aniołem! - szlochała Estell.
- Biorąc pod uwagę fakt, iż tatuś jest Upadłym... Mógłbym się zgodzić z tym stwierdzeniem, biszkopciku. A teraz idźcie już. Ja pójdę do siebie - uśmiechnął się słabo po czym ruszył do pokoju.
Gdy dotarł na miejsce i zamknął za sobą drzwi, rzucił się na łóżko, ukrywając twarz w poduszce. Był zmęczony wszystkim. I zdecydowanie spędzał za mało czasu z Alexandrem.
Jak na zawołanie drzwi do pokoju delikatnie skrzypnęły a chwilę później czarownik poczuł, że materac delikatnie się ugina. Poczuł na swoich plecach tak dobrze znaną mu dłoń, która zaczęła zataczać delikatne kręgi wokół jego łopatek.
- W porządku? - głos Aleca był muzyką dla uszu czarownika.
- Chyba tak. To może się udać, Alec - powiedział, odwracając się do ukochanego.
- Jasne, że się uda. Wszystko się ułoży, zobaczysz. A kiedy to się skończy pojedziemy na wakacje, dobrze?
- Świetny pomysł. Ale na razie mam do Ciebie małą, maleńką prośbę.
- Mianowicie? - Lightwood uniósł brew.
- Połóż się tu ze mną na chwileczkę. Pozwól mi zapomnieć o tym koszmarze i po prostu tu bądź.
Alec zdjął buty, ułożył się obok Magnusa w łóżku i delikatnie objął go ramieniem, pozwalając się wtulić czarownikowi w swoją klatkę piersiową.
- Kocham Cię, Alec - wyszeptał Bane.
- I ja Cię kocham - odpowiedział Nocny Łowca, całując w czoło ukochanego, który zasnął jak dziecko.

******

Gdy wraca do domu pierwsze co robi to idzie do biblioteki, gdzie zasiada w swoim ulubionym, masywnym fotelu. Tam może wziąć głęboki wdech i odpocząć. Nawet demony mają pełne ręce roboty.
Tym razem na prawdę miał do ogarnięcia niezły bałagan. Ale to co dopiero miało nadejść...
Jest jeszcze czas. Gdy przyjdzie pora na interwencję będzie wiedział. Teraz odpocznie w swojej ukochanej bibliotece.  
Pomimo, że jest demonem lubi czytać, kocha sztukę i dobrą muzykę oraz jak większość sytuowanych demonów przepych, bogactwo i zakłady.            
Wziął do ręki książkę i zaczął czytać, lecz nie mógł się w ogóle skupić na tekście.
Co jeśli źle wszystko obliczył? Jeśli będzie przekonany, że ma czas a tak na prawdę mu go zabraknie?
Nie.
Nie mógł się pomylić.
Sięgnął po szklankę, którą wypełnił do połowy bursztynowym płynem i ponownie zatopił się w lekturze.

******

Witajcie kochani! Wróciłam ! Wybaczcie mi, że taka duża przerwa między rozdziałami ;/ 
Rozdział może krótki ale za to już pisze się kolejny!
Jak wam się podoba?
Chciałam, żeby był dłuższy no ale ze względu na to, że poświęciłam rozdział hybrydzie, musiałam zmienić plany i z jednego rozdziału zrobić dwa.
Dziękuję tym wszystkim, którzy czekali :* <3

- Wasza Ashley ;3

Ps. Uzupełniałam słowniczek ;D
Pss. W kolejnym rozdziale będziemy mieć rozmowę Maryse i Roberta oraz usłyszymy ciekawą historię ;)

czwartek, 29 grudnia 2016

Rozdział 21

Po wyjściu Clary i Jace'a, Robert rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli w swoim gabinecie. W rękach trzymał kopertę z listem od Maryse. Patrzył na nią przez chwilę, po czym wyjął z szuflady, stojącego obok stolika nożyk i delikatnie ją rozciął.
Znajomy charakter pisma jego żony sprawił, że Robert nie mógł oddychać a jego myśli ogarnął chaos. Chciał wszystko naprawić; chciał znów być częścią rodziny. Jednak próbując porozmawiać z Maryse na ten temat, ta od razu go uciszała - dając mu do zrozumienia, żeby sobie darował.
Jace mu wybaczył; powiedział to dziś, kiedy razem z Clary wychodzili z jego domu. Isabelle otwarcie powiedziała ojcu, że go kocha i tęskni, ale wybaczy mu tylko wtedy, gdy zrobi to matka. Natomiast Alec - jego pierworodny syn, który tak bardzo chciał być docenionym przez ojca, milczał w tej sprawie. Jednak dzięki temu, że Robert zaakceptował ich związek z Magnusem, Alexander patrzył na ojca łaskawie, lecz Lightwood tak na prawdę nie wiedział, co czuje jego syn.
Z zamyślenia wyrwał go śpiew ptaka, stojącego na zewnętrznej stronie parapetu.
Był to Tyrijon - magiczny ptak, którego można spotkać tylko w Idrisie, chociaż zdarzało się czasami, że ptak przefrunął niespodziewanie przez Bramę i trafiał tam, gdzie osoby korzystające z Portalu.
Śpiew Tyrijonów był przepiękny, lecz przeznaczony tylko dla Podziemnych i Nefilim. Na zwykłych ludzi działał niczym syreni śpiew na pływających po morzu - człowiek zachwycał się melodią, próbował ją zapamiętać i na końcu tracił zmysły.
Upierzenie ptaków było jasnoróżowe z wyjątkiem nóg, które miały kolor sadzy. Każde, nawet najmniejsze piórka, na swoich końcach były srebrne. Podczas lotu Tyrijona, kiedy słońce delikatnie musnęło skrzydła ptaka, widok był niesamowity.
Inkwizytor przysłuchiwał się piosence, którą śpiewał ptak. Przez chwilę myślał, że już gdzieś słyszał tą melodię, lecz szybko odrzucił tą myśl - żaden Tyrijon nie zaśpiewał jednej piosenki dwukrotnie.
Głęboki wdech nieco go uspokoił, więc zaczął czytać list.
Z każdym kolejnym słowem, na twarz Inkwizytora wpełzał coraz większy uśmiech. Nie mógł uwierzyć w to co przeczytał, więc zrobił to ponownie. I jeszcze raz.
Maryse chce porozmawiać o NICH!
Dopiero po chwili Robert zdał sobie sprawę z tego, że ta rozmowa nie koniecznie może skończyć się szczęśliwie. Może jego żona chce odejść od niego oficjalnie?
Niestety Lightwood nie mógł spokojnie przeanalizować listu po raz kolejny, gdyż rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
W drzwiach pojawiła się elegancko ubrana kobieta.
- Witam Inkwizytorze - uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Wejdź proszę do środka. Prosiłem Cię - Robert, nie Inkwizytor - Lightwood uśmiechnął się ciepło do blondynki i wskazał jej fotel.
- Wiem, wiem. Jakoś nie potrafię się przyzwyczaić - zaśmiała się Łowczyni, lecz nie usiadła - Przyszłam tylko na chwilę. Chciałam Cię poinformować, że... Pojadę z Tobą do Nowego Jorku.
Robert otworzył szeroko oczy.
- Naprawdę?! Przecież nie opuściłaś Idrisu odkąd...
- To prawda. Ale chciałam to w końcu zmienić. Widzisz, kiedy tylko usłyszałam, że Clave nie podoba się pomysł Twojego wyjazdu w pojedynkę, zgłosiłam się na ochotniczkę, by Ci towarzyszyć.
Zszokowany Robert spojrzał na Sylvię. Nie zmieniła się w ogóle! Ta sama łagodna twarz, niebieskie oczy, w których pomimo uśmiechu widać smutek - nawet blond włosy, wciąż upinane w ten sam kok. Dla tej Łowczyni czas jest naprawdę łaskawy.
- Robercie, wiem, że chcesz pojechać do Instytutu nie tylko ze względu na sprawę. Chodzi Ci o Maryse, prawda? Rozumiem. Nie będę Cię poganiać, żebyś mógł załatwić również swoje sprawy.
Sylvia była jedyną osobą, która wiedziała, co dzieje się miedzy Lightwood'ami.
Inkwizytor wstał, podszedł do kobiety i przytulił się do niej, jak syn do matki.
- No już dobrze. Teraz idę się spakować - powiedziała, uwalniając Roberta ze swych objęć i kierując się w stronę drzwi.
- Dziękuję! - odezwał się Lightwood.
- Nie ma za co. Żałuj jedynie, że nie widziałeś miny Jii, kiedy dowiedziała się, że chcę wyjechać z Idrisu - Sylvia zachichotała jak nastolatka i zniknęła za drzwiami gabinetu.
Inkwizytor Lightwood cieszył się, że to właśnie ona pojedzie z nim do Instytutu. Wiedział, że Maryse nie powiedziała wszystkiego a z Sylvią będzie łatwiej się dogadać i ustalić wersje wydarzeń. Ta kobieta również nie do końca ufa Clave i również ma wiele swoich sekretów.
A jeśli stało się coś, o czym Sylvia jednak będzie chciała ich poinformować?
Roberta przeszedł dreszcz na samą myśl o tym, co może ukrywać jego rodzina.
Lightwood usiadł w fotelu i schował twarz w dłoniach, a Tyrijon przestał śpiewać swoją piosenkę i odleciał.

******

- Sophie? Jesteś już gotowa?
- Umm. Tak jasne, wejdź proszę!
Alderkey ujrzała w drzwiach Clary a tuż za nią stał Jace.
- Bardzo ładnie urządzony pokój. Podoba mi się ten minimalizm - powiedział blondyn.
- Eee dzięki. Nie lubię, gdy w pokoju jest za dużo gratów - odpowiedziała So, podchodząc do nich.
- Chodźmy do jadalni. Tam poznasz resztę.
- Dobrze.
Troje Nefilim ruszyło korytarzem w stronę jadalni. Sophie rozglądała się wokoło, podziwiając wspaniałe obrazy na ścianach, czy też dzieła sztuki, których nie powstydziłby się największy kolekcjoner. Jace i Clary cierpliwie czekali na dziewczynę, opowiadając jej o niektórych dziełach. Sophie chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej, ponieważ bała się spotkania z pozostałymi. A jeśli jej nie polubią? Z drugiej strony była podekscytowana, że pozna osobiście Podziemnych a nawet Przyziemnych! Dla młodej Łowczyni byli oni czymś nowym i nieznanym; tym, czym jest wesołe miasteczko dla dzieci - wielkim WOW!
Kiedy dotarli do jadalni i So usłyszała głosy dobiegające ze środka, gwałtownie się zatrzymała.
- Wszystko w porządku, Sophie? - zapytała Clary.
Jace przyglądał się dziewczynie przez chwilę.
- Ty się boisz, prawda? Nowych, obcych ludzi.
- Ja... Zawsze miałam tylko Sanaheij - moją siostrę.
- Spokojnie, Sophie. Nasza rodzina akceptuje każdego, więc nie masz się czego obawiać - zapewniła ją Clary.
Wzięła dziewczynę za rękę i otworzyła drzwi do jadalni.
Kiedy troje Nefilim znalazło się wewnątrz pomieszczenia, rozmowy ucichły a towarzystwo skupiło się na nowej osobie.
Sophie wstrzymała oddech i ogarnęła wzrokiem wszystkich obecnych.
- Witaj, Sophie. Pamiętasz mnie? Jestem Maryse Lightwood, szefowa tutejszego Instytutu.
Piękna, czarnowłosa kobieta podeszła do dziewczyny z szerokim uśmiechem na twarzy i mocno ją uścisnęła.
- Oczywiście, pani Lightwood. Dziękuje za przyjęcie mnie na naukę. Instytut jest niesamowity!
- Dziękuje za te miłe słowa, kochanie. Ale dlaczego my wciąż stoimy? Chodź, przedstawię Cię pozostałym. Trenera Cartwright'a już znasz. To Jocelyn i jej mąż Lucian - powiedziała  Maryse, wskazując ręka Graymark'ów, siedzących u szczytu stołu.
- Bardzo mi miło - So uśmiechnęła się delikatnie, starając się ukryć podekscytowanie, towarzyszące temu spotkaniu.
- Jace'a i Clary już poznałaś - powiedziała Maryse, gdy Herondale i jego narzeczona zajmowali już swoje miejsca obok matki Clary.
So skinęła głowa, po czym jej wzrok przeniósł się na siedzącego obok Simona i Isabelle. Zanim jednak Maryse zdążyła ich oficjalnie przedstawić, jej córka zerwała się z miejsca, płynnym krokiem zbliżyła się do młodej Łowczyni i uścisnęła ją mocno.
- Jestem Isabelle, ale mów mi Izzy. A ten przystojniak obok mnie to mój Simon - chłopak uśmiechnął się serdecznie i pomachał do Sophie - Usiądziesz obok nas?
- Eeee... Jasne, Izzy.
Czarnowłosa chwyciła dłoń Sophie i pociągła ją w stronę Simona.
W tej samej chwili do jadalni weszły dwie dziewczyny. Sophie od razu poznała, że są to Przyziemne. Ponieważ było to jej pierwsze spotkanie, skupiła na nich całą swoją uwagę, wyszukując jak najwięcej szczegółów lub różnic w zachowaniu.
- Sophie poznaj Estell Brown. Jest naszą gosposią i członkiem rodziny. Obok Essie stoi Rebecca, siostra Simona. Obie są Przyziemnymi i posiadają Wzrok - wyjaśniła krótko Izzy.
Maryse poddała się, kiedy jej córka porwała nową uczennicę, więc wróciła na swoje miejsce i obserwowała młodą Łowczynię.
- Ta kobieta o białych włosach to Catarina Loss - przyjaciółka Magnusa, a to ciacho obok niej to Dorian Shade - jego brat.
- Witaj Sophie! - Cate wyszczerzyła do niej swoje śnieżnobiałe zęby a Dorian śmiejąc się z jej zachowania ukazał swój wężowy język, po czym puścił do Sophie oko.
- Znakomita autoprezentacja, braciszku!
Dziewczyna odwróciła się w stronę drzwi i ujrzała Magnusa, który właśnie stał w drzwiach jadalni ze swoim chłopakiem Alexandrem. Isabelle już chciała coś powiedzieć, lecz Magnus uciszył ją gestem ręki.
- Pozwól, Izzy, że sam się przedstawię. Bane. Magnus Bane. Wielki Czarownik Brooklynu. Ten niebieskooki model to Alexander Lightwood, mój chłopak.
- Witaj Sophie. Mów mi Alec - odezwał się przyjaźnie czarnowłosy Nefilim.
- Jasne, Alec - rzuciła niepewnie dziewczyna.
- Proszę, usiądźmy. Sophie na pewno jest głodna!
Pomimo wielokrotnych upomnień Maryse, podczas posiłku mieszkańcy zadawali młodej Łowczyni dużo pytań a So odpowiadała z wielkim entuzjazmem. Clary opowiedziała o swoim odkryciu - nowej, wcześniej jej nie znanej gałęzi rodu Morgensternów. Oczywiście wszyscy żywo zainteresowali się opowieścią rudowłosej - w szczególności Jocelyn i Magnus, więc Sophie mogła spokojnie dokończyć obiad.
Jedząc, dziewczyna obserwowała swoją nowa "rodzinę" i była pod wrażeniem.
Nefilim, Podziemni i Przyziemni razem!
Nigdy nie przypuszczała, że te wszystkie rasy może łączyć tyle pozytywnych uczuć!
Zaufanie, oddanie, przyjaźń i miłość...
- Sophie? - z rozmyślania wyrwał ją głos Maryse.
- Przepraszam, pani Lightwood. Proszę mi wybaczyć ale zamyśliłam się. Może pani powtórzyć?
- Dziś zapoznasz się z rozmieszczeniem wszystkich pomieszczeń w Instytucie oraz dostaniesz rozkład zajęć. Clary Ci we wszystkim pomoże.
- Oczywiście.
- Jedzenie było znakomite, ale na mnie już pora - oznajmiła Maryse, wstając od stołu. - Chciałabym widzieć Cię w swoim gabinecie, za godzinę. Musimy omówić kilka istotnych spraw.
Po tych słowach, wszyscy jak jeden mąż ucichli. So rozejrzała się i po krótkiej chwili dotarło do niej, że oczy zebranych, skierowane są w jej stronę. Poczuła suchość w ustach.
Na szczęście Magnus zorientował się szybko o co chodzi i przerwał tą niezręczną ciszę.
- My też pójdziemy - powiedział czarownik, chwytając Aleca za rękę - Ingrid na pewno jest głodna.
- Ingrid? - wyszeptała do Isabelle - To jeszcze nie wszyscy?!
- To siostra Magnusa. Widzisz, ona... miała ważne zadanie do wykonania i teraz...
- Wiem, Izzy. Nie możecie o tym rozmawiać.
Isabelle posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie.
- Tak, własnie... O cześć Ingrid!
Sophie odwróciła się w stronę drzwi i ujrzała... Anioła?
Czy dziecko demona można nazwać aniołem, Sophie?! Tobie na mózg padło czy jak?! 
Zdrowy rozsadek temu zaprzeczał, lecz Ingrid Fire w oczach młodej Łowczyni była aniołem. Przepięknym aniołem w białej bluzce bez rękawów, czarnych skórzanych spodniach i zabójczych szpilkach. Krwistoczerwone loki, kaskadami opadały na piersi czarownicy. Wisienką na torcie była gruba, pleciona, kremowa opaska na jej głowie.
- Isabelle! Zaraz do was dołączę! - oznajmiła Inn - Pójdę jeszcze do kuchni, do Essie.
- Jasne! Czekamy!
Jednak zanim czerwonowłosa weszła do kuchni, jej spojrzenie skrzyżowało się z spojrzeniem Sophie. Nocna Łowczyni dostrzegła kolor tęczówek Ingrid. Ta intensywna czerwień sprawiła, że zakręciło jej się w głowie.
- Zabójcza jest, co nie?
- Eee. Co mówiłaś? - So była nieco zdezorientowana.
- Mówiłam, że Inn jest zabójcza! Najpiękniejsza czarownica jaką znam. Chociaż Cate też jest niczego sobie. Nie no, obie są zabójcze! Co myślisz?
- Tak, obie są pięknymi kobietami.
Sophie wbiła wzrok w swój talerz. Zamiast skończyć posiłek, bawiła się widelcem, dłubiąc w sałatce. Nie trwało to jednak długo, ponieważ parę minut później przy stole pojawiła się Ingrid.
- Ty musisz być Sophie Alderkey, nowa uczennica, tak? - zagadała czarownica, siadając na przeciwko So.
- Tak. To ja - wydusiła z siebie dziewczyna - Jesteś siostrą Magnusa Bane'a?
- Aha - odparła Inn, nakładając sobie ziemniaków na talerz. - Boże drogi, ale jestem głodna! Ta nocna warta mnie wykończy!
- Jak... Jak to możliwe? Ty i Magnus... Rodzeństwo...
- Widzisz wygląda to tak: nasze matki są Przyziemnymi a Ojciec demonem. Przecież Asmodeusz nie słynie z wierności - z resztą jak każdy demon. Dorian też jest moim bratem, ale to już pewnie wiesz, co?
- Tak, Izzy mi powiedziała.
- Isabelle to straszna plotkara - zachichotała Ingrid, wkładając do ust kawałek mięsa.
- Wcale nie! Ja tylko przedstawiałam Sophie nasza rodzinę! - zaprotestowała Izzy.
- No już dobrze, Isabelle.
- I tak mnie kochasz, czarownico! Idę z Simonem na trening. Zaprowadzisz Sophie do mamy? - zapytała Izzy.
- Nie ma sprawy. Ale daj mi w końcu zjeść, dobrze?
- Tylko się nie udław! - zaszczebiotała Isabelle, wychodząc razem z Simonem z jadalni.
- Małpa - zaśmiała się Ingrid.
Jej śmiech brzmiał niczym maleńkie, świąteczne dzwoneczki, którymi matka Sophie tak bardzo lubiła dekorować dom na święta.
- Więc, Sophie...
- Mów mi So.
- Dobrze, So. Opowiedz mi coś o sobie...
Tak oto młoda Nefilim i czarownica rozmawiały ze sobą przez całą godzinę; podczas posiłku, gdy So czekała aż Ingrid spokojnie zje i po drodze do gabinetu Maryse. Sophie czuła się swobodnie; miała wrażenie, że ona i Ingrid znają się bardzo długo. Rozmowa była luźna, przyjemna i lekka a czarownica bardzo przyjazna.
- Tu Cię zostawiam. Mam nadzieje, że uda nam się kiedyś to powtórzyć - powiedziała Ingrid, uśmiechając się anielsko.
- Koniecznie.
- Jesteś naprawdę dobrą dziewczyną, Sophie - dodała czarownica i ruszyła w swoją stronę.
Gdy Łowczyni odprowadziła Ingrid wzrokiem, wzięła głęboki wdech i zapukała do drzwi. Po usłyszeniu donośnego ''proszę'' weszła do środka, gdzie czekała już na nią Maryse i... Clary?
- Witaj. Wybacz mi, ale nie mam dziś do tego głowy, więc może przejdźmy od razu do rzeczy, Sophie. Clarissa przybliżyła Ci naszą sytuację, prawda?
Dziewczyna przytaknęła.
- Dobrze. Jesteś gotowa złożyć Przysięgę Krwi?
- Oczywiście, pani Lightwood - odpowiedziała Alderkey, bez cienia wątpliwości.
- Znakomicie! Clary przyprowadź Magnusa, dobrze?
Rudowłosa wyszła z gabinetu Maryse i chwilę później wróciła z Bane'em.
- Gotowa? - zapytał Magnus.
- Jak nigdy dotąd - odpowiedziała Sophie, a na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Doskonale! Zaczynajmy!


Witam was, kochani! Wróciłam! Zbliża się Nowy Rok, to i nowa wena przyszła! ;)
Jak wam się podoba? 
Komentujcie, kochani! ;)
Dziękuję za to, ze jesteście ;* 

- JA ;D





poniedziałek, 21 listopada 2016

Rozdział 20

- Jonathanie Herondale! Jeżeli będziesz spędzał w łazience więcej czasu niż Isabelle koniecznie będę musiała się zastanowić nad tym, czy Cię poślubić!
Gdy Jace usłyszał słowa Clary, wypadł z łazienki jak torpeda. Widząc jej rozbawioną minę otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast słów, dziewczyna usłyszała jego dźwięczny śmiech.
- Wiesz, że muszę wyglądać zniewalająco, prawda? To nie tak, że potrzebuję tyle czasu by się przygotować do wyjścia. Ja tylko...
- ... tylko stoisz przez większość czasu przed lustrem i się na siebie gapisz?
- Coś w ten deseń.
Clary uśmiechnęła się szeroko i wstała z fotela.
- Była tu Maryse. Dała mi kopertę z wiadomością dla Inkwizytora - oznajmiła, pokazując Jace'owi list. Nocny Łowca spoważniał.
- To ją niszczy.
- O czym Ty mówisz, Jace?
- O Maryse - odpowiedział, wciąż patrząc na kopertę - Ona cierpi, Clary. Wypiera się tego, ale znam ją. Wychowała mnie.
- Chodzi Ci o nią i Roberta? O ich relacje, tak?
Jace skinął głową potwierdzająco.
- Pojawiło się między nimi coś, co zaczęło ich oddalać od siebie a śmierć Maxa była gwoździem do trumny. Teraz udają, że wszystko jest w porządku; bo przecież Robert to Inkwizytor i musi mieszkać w Idrisie a Maryse to szefowa Instytutu i musi być tu w Nowym Jorku.
- No wiesz, Inkwizytor i jego reputacja. To naprawdę miłe ze strony Maryse, że robi to dla niego.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że on wciąż ją kocha. Z wzajemnością. Ale Maryse się do tego nie przyzna. Jest zbyt dumna.
Clary schowała list dla Inkwizytora do torebki, podeszła do Jace'a i wtuliła się w niego.
- Wiem, że się o nią martwisz. Ale to jest problem Maryse i Roberta. I dobrze wiesz, że muszą go rozwiązać sami.
- Nie chcę, żeby dalej cierpiała. Strata Maxa... - Jace westchnął głęboko i zamknął oczy, by przywołać obraz młodszego brata - Nie sądzisz, że zbyt wiele już wycierpiała? Po co ten cały cyrk?
- Masz rację. Może w końcu wszystko się ułoży, a my będziemy mogli żyć jak normalni Nefilim.
- "Normalni Nefilim"?! - Jace spojrzał na dziewczynę wyraźnie rozbawiony.
- Nie śmiej się! Chodzi mi o to, że nasze życie zawsze kręci się wokół największych katastrof. Valentine, Sebastian, Lilith a teraz to... Dlaczego akurat my?
- Nie wiem, Clary. Razjel ma zaskakująco drętwe poczucie humoru.
- Jace! - skarciła go rudowłosa.
- Dobrze już, dobrze! Idziemy?
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem, podeszła do ściany i wyjęła stelę. Kiedy Brama została otwarta, Jace ujął jej rękę i oboje ruszyli przed siebie, myśląc o Placu Anioła...

Wylądowali miękko, z gracją jak na Nefilim przystało. Gdy Brama została zamknięta, młodzi Łowcy wolnym tempem ruszyli w stronę domu Inkwizytora.
Wszystko wokół przypominało Clary Mroczną Wojnę. Demoniczne wieże lśniły w słońcu cudownym blaskiem, ukazując piękno Alicante lecz dziewczyna przed oczami miała wciąż ten sam widok - krew, spływająca ulicami miasta; ciała Nocnych Łowców i ich rodzin, opłakujących poległych. Przez te wspomnienia wciąż czuła się nieswojo tu, w Idrisie; w ojczyźnie Nocnych Łowców, która jest jednym z najpiękniejszych miejsc jakie widziała. Nie bez powodu mówi się, że gdy Nefilim choć raz zobaczy Idris, jego serce już zawsze będzie tęsknić za tym miejscem.
- Clary? Jace?
Rudowłosa odwróciła się i ujrzała Roberta Lightwood'a idącego w ich stronę.
- Co wy tu robicie? Coś się stało? - zapytał mężczyzna, przyglądając się im na przemian.
- Maryse wysłała nas po Sophie Alderkey. Dziewczyna będzie kontynuować naukę w Instytucie.
- Clary... Inkwizytor doskonale o tym wie, prawda? - Jace spojrzał na Lightwood'a, unosząc brew.
- Daj spokój, Jace. Jestem Robert.
Zanim Herondale zdążył odpowiedzieć, Clary wyjęła list od Maryse i wręczyła go Robertowi. Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w kopertę, na której eleganckim, lekko pochyłym pismem widniało jego imię.
- Skoro doręczyliśmy list, pójdziemy już...
- Zaczekajcie! Może wpadniecie na chwilę do mnie? Chciałbym z wami porozmawiać. Do południa macie jeszcze trochę czasu, więc?
- Dobrze, chodźmy. Ja też chciałem z Tobą porozmawiać, Inkwi... Robercie.
Lightwood uśmiechnął się, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane przez Jace'a.
- W takim razie zapraszam.

******

Dorian zaproponował, by na czas nocnej warty podzielić się na dwójki. Oczywiste było, że czarownik chce pilnować Seamusa razem z Catariną, więc Magnusowi pozostała Ingrid. Bane i jego towarzyszka mieli spać, dopóki Dorian ich nie obudzi, gdy nadejdzie ich kolej. Inn zasnęła szybko i spała snem tak twardym, że nie łatwo było ją później obudzić. A Magnus...
Chociaż bardzo się starał i był okropnie zmęczony, Morfeusz nie był mu łaskawy. Czarownik wiercił się na wszystkie strony, gdyż łóżka w Izbie Chorych były wybitnie niewygodne i małe. W dodatku Bane czuł się winny całej sytuacji. Złamał jedno z najstarszych praw, ale przecież nie mógł pozwolić chłopakowi umrzeć! A jeśli jego przypuszczenia się potwierdzą...
Kiedy nadszedł czas zmiany warty, czarownik był ledwie żywy. Gdy Ingrid powiedziała mu jak bardzo źle wygląda zaczął wyobrażać sobie jak bardzo Alec się na niego wścieknie. Przecież mu obiecał, że nie będzie się przemęczać.
- Magnus!
Bane przebudził się i ujrzał Ingrid, patrzącą na niego ze zmartwieniem.
- Co jest, siostrzyczko?
- Wyglądasz jak trzy ćwierci do śmierci! Weź się połóż, co? Posiedzę trochę sama z młodym.
- Nie mogę, Inn. Nie żebym wątpił w wasze umiejętności, ale...
- Żadnego ale! Marsz do łóżka!
- Która w ogóle jest godzina? - zapytał Magnus.
Za oknem już dawno świeciło słońce.
- Późna. Clary i Jace są już w Idrisie, Maryse w gabinecie, Luke z żoną i reszta Nefilim na treningu a pozostali śpią.
- Boję się, że zasnę i mnie nie dobudzicie - zażartował Bane, lecz na widok karcącego spojrzenia Ingrid dodał: - W porządku. Idę do sypialni. W razie czego dajcie mi znać.
- Jasna sprawa.
Czarownik podniósł się z krzesła i ruszył w stronę drzwi, lecz zatrzymał się w połowie drogi.
- Ingrid?
- Słucham?
- Dorian mi powiedział. O tym mężczyźnie.
Czarownica wstrzymała oddech.
- Ktoś jeszcze wie?
- Tylko ja i Alec.
- W porządku - czarownica odetchnęła z ulgą.
- Wciąż go szukasz?
- Będę go szukać dopóki nie skonam.
- Wiesz, że on może już nie żyć? - zapytał ostrożnie Magnus.
- Jasne. Jeśli tak jest, chcę znaleźć jego grób.
- By odebrać część swojej mocy, tak?
- Dokładnie.
Przez chwilę milczeli, patrząc sobie w oczy.
- Kiedy wszystko się choć trochę uspokoi pomogę Ci - oznajmił czarownik i wyszedł z Izby Chorych.
Nie widział uśmiechu Ingrid, której włosy i tęczówki przybrały kolor delikatnego różu ani łez, które spłynęły po jej policzkach.

Magnus nie poszedł jednak od razu do sypialni. Po drodze postanowił wstąpić na chwilę do Maryse. Gdy znalazł się pod drzwiami jej gabinetu zapukał a po usłyszeniu donośnego "proszę" wszedł do środka.
- Magnus! Na Anioła jak Ty wyglądasz?!
- Olśniewająco? Wiem, wiem. Ale ja nie w tej sprawie.
- Coś z Seamusem?
- Wszystko dobrze. Zastanawiałem się tylko... Czy chcesz wtajemniczyć Sophie w tą całą sprawę? - zapytał, rozsiadając się w fotelu na przeciwko Maryse.
- Chyba nie mam innego wyjścia.
- Wiesz, że będzie musiała złożyć Przysięgę?
- Tak, wiem. Musimy jednak być ostrożni i nie wystraszyć dziewczyny. Poprosiłam Clary, żeby z nią porozmawiała - westchnęła kobieta - A skoro już tu jesteś... Robert wysłał mi wiadomość. Nieoficjalną.
- Doprawdy? Jakieś kłopoty?
- Clave wie, że Levithy zaatakowały jednego z wilkołaków i chcą wiedzieć co z nim - wyjaśniła Łowczyni.
- Ciekawość... To pierwszy stopień do piekła - mruknął czarownik.
- W dodatku wiedzą, że poprzedni raport z ataku był niepełny.
- Chcesz mi powiedzieć...
- Tak. Clave chce kogoś przysłać na przeszpiegi. Robert zaoferował, że to właśnie on tu przyjedzie.
- Ale wiesz, że nie puszczą go samego? Mieszka tu jego rodzina i Robert mógłby coś ukryć przed Clave - oznajmił Magnus.
- Jakby już tego nie robił.
Magnus ziewnął głośno.
- Przepraszam Cię, moja droga ale pójdę już. Jestem wykończony.
- Oczywiście, idź. Jeśli Alec zobaczy Cię w tym stanie, gotów będzie rozpętać kolejną Mroczną Wojnę.
- Do zobaczenia później - powiedział czarownik i zostawiając Maryse samą, ruszył do sypialni, by w końcu odpocząć.

******

Sophie po raz ostatni rozejrzała się po swoim pokoju, po czym westchnęła głęboko i zamknęła drzwi. Chwyciła swoją walizkę i powoli zaczęła schodzić po schodach. Na dole czekali już na nią rodzice oraz Sanaheij z Thomasem.
- Córeczko... - powiedziała ze łzami w oczach Diana i mocno objęła dziewczynę - Jestem z Ciebie taka dumna!
- Mamo przestań, bo mnie udusisz!
- Bądź dobrą uczennicą i sumiennie wykonuj swoje obowiązki a gdybyś miała problem, zgłoś się do Maryse - nakazała jej matka. 
- Oczywiście, mamo - wydusiła z siebie dziewczyna tłumiąc łzy.
Diana uwolniła córkę z objęć i uciekła do sypialni. Nie była przyzwyczajona do pożegnań. Gdy Arthur wyjeżdżał, zawsze się gdzieś ulotniła. Tym razem jednak musiała zostać, ponieważ nie wiedziała kiedy następnym razem ujrzy Sophie.
Kiedy wyszli z domu, Sana i Tom szli przodem, niosąc walizkę So a młoda Alderkey szła razem z ojcem nieco z tyłu. 
- Nie martw się, Pantero. Przejdzie jej - pocieszył ją ojciec.
- Tak. Na pewno. Będzie miała was. A ja? Będę sama. Och, tatusiu... - dziewczyna niespodziewanie rzuciła się na ojca i wtuliła w jego klatkę piersiową.
- Co jest, kochanie?
- A co jeśli mnie nie polubią? Jeśli nie będę umiała się z nikim dogadać? Przecież wiesz, że nigdy nie miałam przyjaciół, tylko Sanaheij! Co jeśli okaże się, że jestem do niczego? A jeśli przyniosę naszej rodzinie wstyd? Przecież tam mieszkają bohaterowie! A ja? Kim ja jestem? - szlochała.
Arthur odsunął nieco córkę od siebie i spojrzał jej w oczy.
- Na pewno Cię polubią, skarbie. Jesteś wspaniałą, otwartą i kochana dziewczyną! Powiedz mi kim w takim razie dla Ciebie jest Sana jak nie siostrą i przyjaciółką? Nigdy nie mów i nie myśl, że jesteś do niczego! Jesteś Sophie Theresa Alderkey - moja wspaniała córka i bardzo utalentowana Nocna Łowczyni. A teraz chodź, bo dochodzi południe.
Arthur zaoferował córce ramię, które dziewczyna przyjęła z uśmiechem. Czuła się pewniej, po słowach swojego ojca.
Kiedy znaleźli się na Placu Anioła, Sana co chwilę nerwowo rozglądała się dookoła. Sophie była rozbawiona zachowaniem siostry, która przeżywała to wszystko tak, jakby to ona właśnie miała opuścić Idris i zamieszkać w Nowym Jorku.
- Gdzie oni są? - wyszeptała Sanaheij do ucha siostry.
- Może o mnie zapomnieli? - zażartowała Sophie.
- W żadnym wypadku - usłyszeli nieznajomy głos i jak na komendę wszyscy razem odwrócili się.
Ich oczom ukazała się para Nefilim, na których czekali. Jace Herondale i Clary Fairchild.
- O Razjelu, chyba zemdleję - wymamrotała Sanaheij, przysuwając się do siostry.
Thomas stał za nimi, wciąż trzymając bagaż Sophie.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale mieliśmy nieplanowaną pogawędkę z Inkwizytorem - powiedziała Clary - Witam, panie Alderkey.
- Clarissa, jak miło Cię widzieć! - uśmiechnął się Arthur - Witaj Jace.
- Panie Alderkey. Dobrze pana widzieć. Proszę pozwolić, że zabiorę walizkę Sophie.
- W porządku. Thomasie, możesz podać bagaż So? - Alderkey zwrócił się do chłopaka drugiej córki.
- Oczywiście.
Kiedy Clary zobaczyła Thomasa zakręciło jej się w głowie. W ostatniej chwili zdążyła wesprzeć się na ramieniu Jace'a.
- Clary? Co się dzieję?
Dziewczyna jednak nie odpowiedziała - jedynie poruszyła głowa dając znak, że nie może mówić. W jej żołądku panowało istne tornado i dziewczyna obawiała się, że zaraz zwymiotuje.
- Pomóż mi - Jace zwrócił się do Thomasa, który natychmiastowo podał Arthurowi walizkę i razem z Jace'em doprowadził Clary do najbliższej ławki.
- Clary? Co się dzieje? Mów do mnie!
Rudowłosa uniosła głowę i spojrzała na Thomasa.
Jasnowłosy chłopak patrzył na nią swoimi dużymi, zielonymi oczami. Nie była to zieleń, charakterystyczna dla rodu Fairchild'ów, jednak w połączeniu z włosami białymi jak śnieg...
- Jesteś taki podobny.
- Ja? Podobny do kogo? - zapytał zaskoczony Thomas.
Jace również spojrzał na Wheelbay'a i nagle go olśniło. Poczuł suchość w ustach.
- Do Sebastiana - oznajmił Herondale.
Sophie, Sana i ich ojciec wpatrywali się w chłopaka z zaskoczeniem. Sam Thomas nie wydawał się być szczególnie zaskoczony stwierdzeniem Herondale'a. Na jego twarzy pojawił się cień... smutku.
- Nie, Jace. Nie Sebastiana. Do mojego brata Jonathana Morgensterna. Który tylko ten jeden, jedyny raz, w chwili swojej śmierci był prawdziwym sobą. Jonathanem Morgensternem z zielonymi oczami  - powiedziała Clary i z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
- Ale jak to możliwe? - zapytał Alderkey - Wybacz Clary, ale nie widziałem Seba... Jonathana po tym, jak Niebiański Ogień wypalił w nim demona.
- Nikt, poza moją rodziną go nie widział. Jak nazywają się Twoi rodzicie, Thomasie? - zapytała jasnowłosego.
- Marie i Henry Wheelbay. Mój dziadek - Edmund Wheelbay, pojął za żonę Lucy Morgenstern - odpowiedział chłopak, lekko uśmiechając się.
- Lucy Morgenstern? - zapytał Jace.
- To siostra mojego dziadka - oznajmiła Clary.
- Tata mówi, że te włosy odziedziczyłem po babci Lucy, a oczy po matce. Słyszałem już parę razy, że przypominam tego potwora - Sebastiana - powiedział Thomas, po czym spojrzał ze smutkiem na Sophie i dodał: - Dlatego byłem takim dupkiem, So. Chciałem się wyżyć na innych, za to jak mnie nazywali.
- Rzeczywiście jesteś podobny do Jonathana - tego bez demonicznej krwi - oznajmił Jace.
- Więc jesteśmy rodziną, młody - powiedziała Clary, pociągając nosem i ocierając łzy. 
- Na to wygląda - mruknął nieco zmieszany Thomas.
Nocna Łowczyni wstała z ławki i objęła jasnowłosego, wprawiając go w jeszcze większe zakłopotanie.
- Wkrótce się zobaczymy, kuzynie - powiedziała wypuszczając chłopaka z objęć i uśmiechając się do niego szeroko - A teraz chodźmy już, Sophie. Czekają na nas.
Dziewczyna spojrzała na Sanę, której oczy zalały się łzami.
- Oj Sanaheij, nie rozklejaj się, no!  - jęknęła Sophie i przytuliła siostrę.
- Będziesz pisa-aa-ać? - wydukała przez łzy Penyoung.
- Jasne, Pando.
- Dobrze. Ja... Chcę... Twoją stelę.
- Co? - zdziwiła się Sophie.
- Daj mi swoją stelę a ja dam Ci moją - Sana wyciągnęła z kieszeni przedmiot i podała go siostrze.
So przytaknęła, wyjęła swoją stelę i zamieniły się. Gdy to zrobiła od razu wpadła w ramiona ojca, który mocno ją wyściskał, życzył powodzenia i zajął się przytulaniem lamentującej Sanaheij.
- Wiedziałeś, że jesteś potomkiem Morgensternów? - zapytała, gdy znalazła się w ramionach Thomasa.
- No jasne, że tak.
- Dlaczego o tym nie mówiłeś?
- Gdybyś chciała ze mną rozmawiać, pewnie bym powiedział. Poza tym nie sztuką jest wyrywać laski na nazwisko lub status. Twoja siostra zakochała się bez tego wszystkiego. Dlatego wiem, że jest tą jedyną.
Sophie uśmiechnęła się do niego i podeszła do Clary, która wyjęła stelę i otworzyła Bramę.
Niespodziewanie Jace położył walizkę Sophie na ziemię i podszedł do Thomasa.
- Jeśli ktoś będzie się z Ciebie naśmiewał lub wyzywał, wyślij mi Ognistą Wiadomość. Jak tylko będę mógł, zjawię się w Idrisie i skopiemy parę tyłków - powiedział, posyłając mu jeden ze swoich cwaniackich uśmiechów i podał chłopakowi dłoń.
- Dzięki, Jace - odpowiedział młody Nefilim i uścisnął dłoń Herondale'a.
Sophie chwyciła wyciągniętą w jej stronę dłoń Clary.
- Myśl cały czas o mnie, dobrze? - zapytała rudowłosa.
- Jasne.
Po raz ostatni spojrzała przez ramię na Sanę, Thomasa oraz swojego ojca.
Razem z Clary i Jace'em przeszła przez Bramę - cały czas myśląc o swojej towarzyszce i o Nowym Jorku.

Chociaż był to jej pierwszy raz, gdy przechodziła przez Bramę poszło jej całkiem nieźle. Sophie czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, przez co na jej twarzy pojawił się grymas.
- Za pierwszym razem zawsze tak jest - powiedział Jace, uśmiechając się do dziewczyny.
- Nie było tak źle - odparła So i zaczęła się rozglądać dookoła w poszukiwaniu Instytutu. Jej oczom ukazał się budynek, który prędzej przypominał stary, gotycki kościół niż miejsce, gdzie mieszkają Nocni Łowcy.
- Nie tego się spodziewałaś, co? - zapytała Clary - Wiem co czujesz. Ale nie daj się zwieść, Sophie.
Troje Nefilim ruszyło w kierunku drzwi Instytutu.
- Jako Nocny Łowca możesz sama wejść do każdego Instytutu na całym świecie. Podziemni i Przyziemni ze Wzrokiem muszą dostać pozwolenie - wyjaśnił Jace - Otwórz.
Sophie chwyciła klamkę i otworzyła drzwi. Nie weszła jednak do środka.
- Coś nie tak? - zapytała Clary.
- Nie. Po prostu pomyślałam, że wejdziecie pierwsi.
- Dobrze. Pójdę pierwsza - odrzekła Clary i przeszła przez próg.
- Panie przodem - powiedział Jace patrząc na Sophie.
Dziewczyna westchnęła i ruszyła za rudowłosą.
Znalazła się w długim korytarzu. Na ścianach wisiały obrazy różnych wielkości. Największy, przedstawiał Anioła Razjela z Mieczem Dusz i Kielichem Anioła nad jeziorem Lyn. Kolejny, bardzo duży obraz to podobizna Jonathana Pierwszego Nocnego Łowcy. Znajdowało się tu wiele dzieł, przy których trudno było się nie zatrzymać.
- Są piękne! - zachwyciła się Sophie - A ten? To przecież Wy!
Młoda Alderkey wskazała obraz, przedstawiający mieszkańców tego Instytutu, a zarazem bohaterów Mrocznej Wojny. Jace i Clary stali tuż obok, cierpliwie czekając aż dziewczyna skończy oglądanie obrazów.
Gdy So nacieszyła oczy, Clary zaprowadziła ją do jednego z pokoi. Jace zostawił przed drzwiami walizkę dziewczyny i poszedł do Maryse, by zgłosić ich przybycie.
- To będzie od teraz Twój pokój - powiedziała i obie weszły do środka.
Nowe lokum od razu przypadło Sophie do gustu. Jasnozielone ściany - zupełnie tak jak w domu, duże podwójne łóżko, ogromna szafa, stolik stojący pod dużym oknem i toaletka. Dziewczyna cieszyła się, że nie ma tu więcej mebli niż jej potrzeba.
- Sophie muszę Ci coś powiedzieć... - zaczęła Clary, kładąc walizkę dziewczyny obok łóżka - W Instytucie obecnie oprócz Nocnych Łowców mieszka kilkoro Podziemnych i Przyziemnych.
- Naprawdę? - zapytała nieco zaskoczona.
- Czterech czarowników i jeden wilkołak - skłamała Clary.
- Och, to pewnie przez te ataki, tak? - zapytała So - Wiem, że Magnus to partner Aleca i pewnie postanowiliście chronić go i kilku jego przyjaciół, tak?
- Mniej więcej. Dorian i Ingrid to rodzeństwo Magnusa a Catarina to przyjaciółka.
- Rodzeństwo? - zaciekawiła się dziewczyna - Jak to możliwe?
- Wszyscy troje są dziećmi Asmodeusza - wyjaśniła Clary.
- Wiesz... Trochę się boję, Clary, że mnie nie zaakceptują - powiedziała patrząc swojej rozmówczyni w oczy.
- Jesteśmy tu jak rodzina i nikogo nie odtrącamy. W naszym Instytucie panuje zasada równości, Sophie - nie ma znaczenia czy jesteś Podziemnym, Przyziemnym czy Nefilim.
Clary podeszła do dziewczyny i kładąc jej ręce na ramionach powiedziała:
- Nie masz się czego bać, Sophie. Muszę jednak powiedzieć Ci kilka istotnych rzeczy. W naszym życiu nie zawsze było łatwo. Każda największa katastrofa kręci się wokół nas. I tym razem nie jest inaczej.
- Te ataki na Instytuty...
- Dokładnie. Ale dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.
- Czy ten wilkołak, zaatakowany przez Levithy żyje? - zapytała brunetka.
- Słyszałaś kiedyś o Czarnym Kielichu Przysięgi Krwi? - Clary zmieniła temat.
- Tak. Miałam nawet pytanie na egzaminie dotycząc tego Kielicha. Dlaczego... - So urwała i zbliżyła się nieco do Clary - Chcesz powiedzieć, że macie ten KIELICH?
- Dokładniej to Magnus go ma. Jednak nie możesz o tym nikomu powiedzieć, rozumiesz?
Alderkey pokiwała entuzjastycznie głową.
- Chodzi o to, Sophie, że musisz złożyć Przysięgę Krwi. Jeśli tego nie zrobisz, nie będziemy mogli rozmawiać z Tobą o pewnych rzeczach a lepiej dla nas i dla Ciebie, żebyś o tym wszystkim wiedziała - wyjaśniła Clary - Zgadzasz się?
Oczy Sophie błyszczały niczym gwiazdy a jej serce galopowało z podniecenia. Głos, który namawiał ją do odmowy został stłamszony przez krzyki, nakazujące jej, aby się zgodziła. Może dzięki temu zostanie legendą jak bohaterowie Mrocznej Wojny?
- Tak. Złożę Przysięgę.
- W takim razie zostawiam Cię teraz, żebyś mogła się rozpakować i odświeżyć. Za mniej więcej dwie godziny zjawię się tu i pójdziemy na obiad, gdzie poznasz wszystkich. Pasuje?
- Jasne. Dzięki - uśmiechnęła się Sophie.
- To do zobaczenia! - rzuciła Clary i zniknęła za drzwiami.
Sophie usiadła na łóżku.
Od dziś zaczyna się nowe życie.
Nowy Jork, Instytut, Przysięga...      

******

No witam was serdecznie, biszkopciki! <3<3
Przychodzę z kolejnym rozdziałem ;)

Sophie już w Instytucie :P 
Co myślicie o rozdziale? Nada się?
Ostatnio brak czasu i weny...
Teraz myślę, że się zacznie akcja Xd

Aaa i powiększyłam Clary rodzinę Xd Taaak! Nowa gałąź Morgensternów ;D

Idę se już spać, robaczki ;*


Ps. Zrobiłam nową zakładkę "Słowniczek", który powoli uzupełniam a w zakładce "Bohaterowie" są nowe postacie ;D


Dziękuję wszystkim, którzy jeszcze tu są ;* <3

~ PrettyLittlePsycho ;3