piątek, 20 maja 2016

Rozdział 9

Nadchodzi noc. Nareszcie.
Podeszła do okna i pogrążyła się w myślach.
Noc przywoływała wszystkie szczęśliwe wspomnienia.
Te z dzieciństwa... Te o mamie...
Kiedy była dziewczynką, mieszkały z matką w małym, ale przytulnym domku.
W lecie, uwielbiała wychodzić przez okno swojego pokoju na dach i obserwować nocne niebo,
zimą zaś, siedziała z nosem przyklejonym do szyby, popijając gorące kakao.
Tam, mogła wszystko przemyśleć lub po prostu posiedzieć, gdy męczyła ją bezsenność.
Fascynował ją księżyc, oświetlający uśpioną Ziemię, wskazujący drogę zbłąkanym i niespokojnym duszom. Jej duszy również.
Dziewczyna prychnęła.
Czy ja w ogóle mam duszę? Wątpię!
Stojąc teraz przy oknie w hotelowym pokoju, obserwowała gwiazdy, pojawiające się na nieboskłonie. Znowu wróciło wspomnienie tamtego dnia. Zawsze wraca...

Był wieczór. Weszła do domu trzaskając drzwiami i ruszyła w kierunku schodów. Lekceważąc matkę, zwracającą jej uwagę, wbiegła na piętro. Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi do swojego pokoju, nie mogła już dłużej wytrzymać i zaczęła płakać. Małe, przeźroczyste kropelki spływały po jej policzkach. To nie może być prawda! Nie może. Nie może! A jednak...
Gdy usłyszała kroki na schodach, szybko podeszła do okna, by wyjść na dach. Tam, gdzie był jej azyl. Mała świątynia. Szczególnie nocą.
Usiadła, podciągając kolana pod brodę. Ukryła swoją twarz. Znów płakała. 
- Skarbie, co Ci jest?
To mama. Wyszła za nią i usiadła obok, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu. 
- Dlaczego tata nas zostawił? - zapytała, patrząc daleko przed siebie.
- Więc znów chodzi o to. Mówiłam Ci, córeczko, że Twój ojciec jest...
- Kim, mamo? - spojrzała na nią, lecz matka milczała, bawiąc się palcami. 
Unikała jej wzroku. Była zdenerwowana.
- Właśnie w tym cały problem. On jest demonem. - wyznała przenosząc wzrok na księżyc.
- O czym Ty mówisz? 
- Nie udawaj, że nie wiesz! Moim ojcem jest demon, nie Edd! Demony nie wiążą się z ludźmi, więc fizycznie nie mogę mieć ojca! A twój mąż, Edd... Mógł mi go zastąpić, ale... Zostawił nas! Przeze mnie! Bo jestem Czarownicą!
- Skarbie...
- Co? Może to nie prawda?! Więc dlaczego tak wyglądam?! Kto normalny ma tęczówki czerwone jak krew?! 
- Wiesz dobrze, że zmieniają barwę. To zależy od Twojego...
- Taaa. Też mi coś! Kiedy jestem zła są baaardzo czerwone, a kiedy jestem smutna są mniej czerwone. Tak samo jak moje włosy! Żadna różnica. 
- Skąd o tym wiesz? O swoim ojcu? - zapytała matka.
- Pewna kobieta mi o tym powiedziała.
- Czarownica?
Skinęła głową, potwierdzająco.
Matka westchnęła głęboko, zakrywając twarz.
- Nie wiedziałam... Wyglądał jak Edd. Kiedy dowiedziałam się, że jestem brzemienna... Pomyślałam, że to cud. Tak długo staraliśmy się o dziecko. I pojawiłaś się Ty. Taka piękna - spojrzała na córkę ze łzami w oczach.
Cały gniew nagle wyparował. Przysunęła się do matki i przytulając ją, wyszeptała:
- Mów dalej. Proszę. Chcę usłyszeć prawdę.
- Kiedy otworzyłaś oczka, były czerwone. Edd się wystraszył. Powiedział, że przysłał Cię sam diabeł. Chciał... Chciał się Ciebie pozbyć. 
- Dlaczego więc tu jestem? Dlaczego wciąż żyję? - zapytała.
- Bo jesteś moją córką! Kocham Cię, bez względu na to, jak wyglądasz. Gdy ujrzałam Cię po raz pierwszy, wiedziałam, że jesteś wyjątkowa, a nie zła. Edward dał mi wybór: Ty lub on. Wyrzuciłam go więc z domu. Chciał mi Cię odebrać. Chciał Cię skrzywdzić, kochanie. Jeśli miałabym wybierać ponownie to bez wahania wybrałabym Ciebie - kobieta westchnęła i wtuliła na chwilę twarz we włosy córki.
- Masz dopiero dwanaście lat, a już tyle cierpienia doświadczyłaś! Nie takie życie planowałam dla Ciebie. 
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do matki.
- Mam wspaniałą mamę. Niczego więcej mi nie trzeba. Razem możemy wszystko!

Od tego dnia co noc wychodziły razem na dach i rozmawiały. Dziewczynka pokazywała drobne sztuczki, których się nauczyła i opowiadała o czarownicy, pomagającej w poznaniu i zrozumieniu zasad, panujących w Świecie Cieni. Matka zaś uważnie jej słuchała lub opowiadała o gwiazdach. Po kilku miesiącach dziewczyna potrafiła wymienić wszystkie gwiazdozbiory, a jej magia była na wysokim poziomie. Jak na dwunastolatkę.
Noc to dobre wspomnienia. Mama. Miłość. Zaufanie.
Ale również ból, cierpienie...
Znalazła się w Nowym Jorku, ponieważ jej przyjaciel...
Cholerny idiota!
Po jej policzku spłynęła łza.
Czuła ból, ponieważ straciła przyjaciela - kogoś, kto był dla niej jak brat. Czy powinna go opłakiwać? Oczywiście, że tak!
Niestety uczucia, związane ze śmiercią Remusa przyćmiło coś, co towarzyszy jej od wielu lat.
Żądza zemsty.
Do jej oczu napłynęły łzy.
Odwróciła się gwałtownie i z jej dłoni wystrzeliły czerwone iskry.
Przyjechała tu nie tylko z powodu Remusa. Miała jeszcze jeden,  konkretny cel.
Znaleźć go.
Mężczyznę, którego kochała.
Tego, który ją zranił - psychicznie i fizycznie.
Tego, który za wszystko zapłaci.
Nie może się poddać, chociaż on ukrywa się przed nią już tak długo.
A jeśli już nie żyje, to musi na własne oczy zobaczyć jego grób.
Może po wszystkim zostanie z Dorianem w Nowym Jorku na stałe?
Przecież i on jest tu z dwóch, różnych powodów...

Ruszyła w stronę łazienki.
Znajdę go. Dopadnę go. Zemszczę się.
Przemyła twarz zimną wodą i spojrzała w lustro.
W swoich oczach dostrzegła wściekłość.
Jej długie, w tej chwili krwistoczerwone włosy unosiły się. Zupełnie tak, jakby w łazience wiał wiatr.
Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.
Mrożący krew w żyłach uśmiech.
- Dopadnę Cię, sukinsynu, albo nie nazywam się Ingrid Fire.

******

W Bibliotece panowała cisza.
Wszyscy obserwowali Magnusa i Doriana, stojących kilka kroków od biurka Maryse.
Jocelyn, leżała na sofie z szeroko otwartymi oczami, a Luke siedząc obok niej, patrzył na całą sytuację z stoickim spokojem.
Clary, podobnie jak jej matka, wpatrywała się w czarowników wytrzeszczając oczy ze zdziwienia, a Jace, najwyraźniej był rozbawiony.
Isabelle przyglądała się z zaciekawieniem całej sytuacji. Natomiast Simon, gapił się to na Magnusa, to na Doriana z otwartymi ustami, które ułożyły się w idealne "o".
Maryse spokojnie siedziała w fotelu, wystukując palcami tylko jej znany rytm, a trener Cartwright stał za nią z niewzruszoną miną.
Jak zwykle.
Alec spojrzał na Magnusa, który wciąż mierzył wzrokiem Doriana, zaciskając przy tym zęby. Cisza, panująca w pomieszczeniu, z każdą chwilą, stawała się coraz bardziej irytująca.
Nocnego Łowcę przeszedł dreszcz, gdy poczuł na karku delikatny, chłodny wiatr, wpadający do Biblioteki przez okno.
- Jestem niezmiernie szczęśliwy, że rodzina odnalazła się po "tylu latach" - powiedział nagle Silas, skupiając na sobie wzrok wszystkich.
Zrobił kilka kroków w stronę drzwi, po czym odwrócił się i kontynuował:
- Chciałem podziękować również, za zaproszenie na naradę, dotyczącą sprawy ważnej zarówno dla Was, jak i dla Clave. Pozwól jednak, Maryse, że wrócę do siebie. Muszę wysłać raport do pani Konsul, dotyczący postępów pana Lewisa.
- Oczywiście, Silasie. Jeśli ustalimy coś nowego, niezwłocznie Cię o tym powiadomimy.
Trener skinął głową i opuścił Bibliotekę. Kiedy to zrobił, wreszcie odezwał się Magnus.
- Więc jesteś moim bratem, Dorianie.
- W rzeczy samej.
- Przybycie Remusa do Nowego Jorku i ta przepowiednia, były przypadkiem czy też nie? - zapytał Bane.
- Trochę tego i trochę tego. Po przeczytaniu przepowiedni Remus poprosił naszego Ojca o pomoc. Później zaś uciekł, mając nadzieję, że Otchłań go nie znajdzie. Czemu wybrał Nowy Jork? Nie wiem. Ale to była jego decyzja. Ja i Ingrid szukaliśmy... Nie mogliśmy przyjechać tu razem z nim. Mieliśmy dołączyć do niego nieco później.
- Czego szukaliście? Ty i Ingrid? - Bane był wyraźnie zaciekawiony.
- Wybacz, ale to prywatna sprawa Inn. Jeśli ją zapytasz, to może Ci powie lub... Nie, nie sądzę, by próbowała Cię unicestwić.
- Remus przyjechał do Nowego Jorku, bo miał ku temu powody. Był moim dłużnikiem - powiedział oschle Bane.
- Kim jest Otchłań? - wypalił Alec, chcąc zmienić temat rozmowy.
- To demon, do którego należy przepowiednia - odparł Shade.
- Znam to imię - niespodziewanie odezwał się Simon.
- Doprawdy? - Herondale spojrzał na niego unosząc brew - Oświeć nas więc, PRZYZIEMNY!
- Wal się, Jace - syknęła Isabelle w stronę brata, po czym odwróciła się do swojego chłopaka - Mów, Simon.
- Przeczytałem w Demonologii, że Otchłań to demon niskiej rangi. Więc zastanawiam się, jak to możliwe, że...
-... że przepowiednia należy do niego? - dokończył Shade.
- Właśnie.
- Drogi Simonie pozwól, że uzupełnię Twoje informacje i wyprowadzę Cię z błędu, w który wprowadziła Cię ta śmieszna książeczka, napisana dla Nefilim. Bez urazy - Dorian przesunął wzrokiem po wszystkich obecnych w Bibliotece.
- Sądzisz, że wiesz lepiej niż książka? - prychnął Jace.
- Nie zapominaj, blondasku, że jestem w połowie demonem. Więc, tak. Wiem lepiej. Opowiem wam teraz co nie co o naszym problemie.
Dorian zaśmiał się krótko, ukazując swój język i zaczął mówić.
- W rzeczywistości Otchłań był kiedyś potężnym demonem. Niestety zrobił coś, za co musiał ponieść karę. Ojciec więc postanowił go zdegradować do stanowiska demona niższej rangi - taki przywilej Księcia Piekieł. Zanim jednak to zrobił, jeden z zwolenników Otchłani doniósł mu o zamiarach Asmodeusza. Wtedy Otchłań postanowił, że się zemści. Zanim stał się "nikim" rzucił klątwę.
- Klątwę? - zapytała Jocelyn, a jej głos przypominał szept.
- Przepowiednie, jak pani woli.
- Więc jeśli "klątwa-przepowiednia" się wypełni, będziemy mieć Edom na Ziemi? - zapytał Simon.
- W rzeczy samej. Chociaż nie. W porównaniu z tym, co może się stać, Edom jest rajem.
- Czasami zapominam jaki ten świat jest popieprzony - mruknął Lewis, przewracając oczami.
- Mamy jeszcze do wyjaśnienia kilka spraw - rzekł Magnus oficjalnym tonem.
- A! Racja! Może więc powiesz nam, dlaczego mój przyjaciel miał u Ciebie dług? - Shade uśmiechnął się szyderczo.
Widząc zaciskające się pięści czarownika, Alec zrobił krok do przodu i położył mu rękę na ramieniu. Gdy Bane się odwrócił i ich spojrzenia się spotkały, Nocny Łowca bezgłośnie powiedział: "Powiedz".
- Remus chciał mojej ochrony.
Twarz Doriana przybrała poważny wyraz.
- Co masz na myśli?
- Usiądźmy. To może potrwać dłużej, niż się spodziewałem - zarządził Magnus i chwytając dłoń Lightwood'a skierował się w stronę wolnej sofy.
Shade zajął miejsce obok Simona i Isabelle. Siedząc wygodnie skinął głową, dając znak Magnusowi, by zaczął mówić.
Bane westchnął głęboko i nie puszczając dłoni Aleca zabrał głos.
- Są czarownicy, których nie obchodzi kim jest ich "demoniczny" rodzic. Są również Ci, którzy chcą poznać jego tożsamość. Niektórzy, aż za bardzo.
- Mówisz o sobie? - Alec spojrzał na niego z uniesioną brwią.
- Między innymi - czarownik przewrócił oczami - Nie zawsze jednak takie "spotkanie" kończy się dobrze.
Nikt w Bibliotece nie zabrał głosu, więc kontynuował.
- Poznałem Remusa w Pandemonium, kilka lat temu. Siedział przy barze sam, z wyraźnym zamiarem zalania się w trupa. Kiedy podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, zobaczyłem kim jest. Zdziwiłem się obecnością nowego czarownika, ponieważ jako Wielki Czarownik Brooklyn'u jestem dobrze poinformowany i żaden obcy, należący do Świata Cieni na terenie Nowego Jorku nie umknie mojej uwadze. Podszedłem więc do niego i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedział mi o bezsensownych poszukiwaniach swoich przyjaciół. Nie zdradził jednak czego lub kogo szukają, a gdy wypił kolejne trzy drinki wyznał, że musi uciekać i ukrywać się. Pomyślałem wtedy, że to zwykłe, pijackie gadanie, więc nie zastanawiałem się nad tym dłużej i nie pytałem. Z resztą wiedziałem, że nie chce o tym rozmawiać.
Magnus utkwił wzrok w podłodze. Coś go dręczyło.
Chyba nie obwinia się o śmierć Gardell'a?!
Kiedy myśl ta przemknęła przez głowę Lightwood'a, ścisnął mocniej dłoń czarownika.
- Muszę się napić! - wypalił nieoczekiwanie Bane.
Pstryknął palcami i w jego wolnej ręce pojawiła się szklanka z brązowo-złotym napojem.
- Pozwolę sobie zaproponować panom to samo - czarownik uniósł szklankę, drugą rękę zaś uwolnił z uścisku swojego chłopaka i machnął nią w powietrzu.
- Whiskey? - Luke przeniósł wzrok ze szklanki, która pojawiła się w jego ręce na Bane'a, uniósł brew, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Naturalnie! Naszym uroczym towarzyszkom ośmielę się zaoferować kieliszek znakomitego, czerwonego wina. Dla niewiasty w stanie błogosławionym soczek, oczywiście - Magnus uśmiechnął się do Jocelyn i ponownie machnął ręką.
Każdy teraz trzymał w ręce szklankę z napojem. Czarownik wziął spory łyk. Fala przyjemnego ciepła rozeszła się po jego gardle.
- Dlaczego chciał ochrony właśnie od Ciebie?! - zapytał Shade, wpatrując się w zawartość szklanki.
- Powiedziałeś mu, że jestem najpotężniejszym synem Asmodeusza, więc może dlatego? - odpowiedział Bane, po czym wziął kolejny łyk.
- Tamtego dnia, w Pandemonium Gardell oznajmił mi, że i on chce poznać swojego ojca. Chciał, żeby ten go ochronił przed demonem, którego imienia nie zdradził. Próbowałem wybić mu ten pomysł z głowy. Ostrzegałem go, że może gorzko z to zapłacić. Bezskutecznie.
- Co się wtedy stało, Magnusie? - głos Aleca był ciepły i pełny troski.
- Następnego dnia przyszedłem do jego sklepu. Usłyszałem krzyk, wbiegłem do części mieszkalnej i zobaczyłem Remusa leżącego na Ziemi. Był przerażony i wycieńczony. Jego ojciec próbował wydostać się z Pentagramu. Chciał zabrać jego nieśmiertelność. Przybyłem w ostatniej chwili i odesłałem go. Remus myślał, że mogę go ochronić przed demonem, który go ściga. Nie chciał jednak powiedzieć o kogo mu chodzi. Gdybym jednak poznał prawdę, może mógłbym...
- Nie zadręczaj się tym - Dorian spojrzał na Magnusa ze współczuciem - To nie Twoja wina.
- Kilka dni później Gardell wyjechał z Nowego Jorku. Byłem zaskoczony, kiedy wrócił tu po Mrocznej Wojnie. 
- Kto jest jego ojcem? - zapytała Clary, wtulając się w ramię Jace'a.
- Lupus. Przywódca demonów sprowadzających choroby - Magnus skrzywił się, odpowiadając.
- Tak. Niezbyt sympatyczny - mruknął Dorian.
- Spotkałeś się z nim? - zapytał zaciekawiony Bane.
- Nie było to zbyt udane spotkanie. W każdym razie mogę powiedzieć jedno: Remus odziedziczył karnację i rogi po ojcu.
- Zastanawiam się nad jedną sprawą - zaczęła Maryse - Dlaczego w Los Angeles demony walczyły z Nocnymi Łowcami, a w innych Instytutach nie?
- Ponieważ to Nocni Łowcy zaatakowali demony, gdy tylko się pojawiły. Szybka reakcja! - oznajmił Jace.
- Nie zapominajmy o tym, kto współpracuje z Otchłanią - zauważyła Isabelle.
- No tak. Lilith. To wredne... demoniczne babsko chyba nigdy się nie odczepi! - dodał Simon.
- Co teraz zrobimy, Maryse? Zawiadomimy Clave? - zapytała Jocelyn.
- Nie.
Spojrzenia wszystkich zwróciły się w stronę Maryse. Kobieta patrzyła na dokumenty, leżące przed nią na biurku.
- Clave i tak nic z tym nie zrobi. Zbagatelizują sprawę, ot co! Kiedy dowiemy się czegoś więcej wyślemy im wiadomość.  
- Popieram Twoją decyzję, mamo - Alec posłał jej delikatny uśmiech.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem zmęczona - powiedziała Izzy, przecierając oczy.
- Jest już po dwudziestej drugiej! Na tym zakończymy dziś tą sprawę. Dorianie, jeśli zechcesz, możesz przenocować w Instytucie - pani Lightwood zwróciła się do czarownika -  Mając na uwadze fakt, iż Remus został zamordowany, a Ty jesteś jego przyjacielem i bratem Magnusa, wręcz nalegam, abyś został. Estell wskaże Ci pokój.
Dorian zgodził się na jej propozycję.
- Zanim rozejdziemy się do swoich sypialni, chciałbym dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy BRACISZKU - powiedział Bane naciskając na ostatnie słowo - Kiedy wezwałeś Ojca, czego chciał w zamian? Wszyscy tu obecni dobrze wiedzą, że za wezwanie Księcia Piekieł, trzeba zapłacić.
- Kolejny, niepasujący element układanki. Gdy wezwałem Go, by założył barierę na przepowiednię, zgodził się chętnie. Na pytanie czego chce w zamian, odpowiedział: "W niedalekiej przyszłości synu, możliwa będzie wojna, w której Ty i Twój brat oraz wasza rodzina, będziecie zmuszeni do współpracy ze Światłem, jak i z Mrokiem. Wtedy odbiorę swoją zapłatę". Zapytałem wtedy, co zrobi jeśli nie będzie żadnej wojny.
- Co odpowiedział?
- "Wszystko w swoim czasie, Dorianie"
- To naprawdę... Interesujące.
- Wiedziałem, że to powiesz Bane.
Magnus otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się huk.

******

Zegar wskazywał godzinę dwudziestą drugą. Po opuszczeniu Biblioteki, Silas napisał Ognistą Wiadomość do pani Konsul:

"Simon Lewis jest obiecującym kandydatem na Nocnego Łowcę."
Silas Cartwright   

Trener nie był zmęczony, więc zaczął zastanawiać się, co mógłby teraz zrobić. Pomysł o powrocie do Biblioteki odpadł na początku.
Szanuję Magnusa, ale nie mam ochoty zagłębiać się w jego drzewo genealogiczne...
Trening o tej porze też nie wydawał się być dobrym pomysłem. Po chwili Silas postanowił przejść się korytarzami Instytutu. Może w trakcie "spaceru" wymyśli coś innego lub po prostu poczuje zmęczenie. 
Wyszedł z sypialni, delikatnie zamykając drzwi i ruszył przed siebie. Zwiedził chyba cały Instytut!
Po drodze mijał puste pokoje, przeznaczone dla przejezdnych lub nowych Nocnych Łowców. Z wielką dokładnością przyglądał się obrazom, zdobiącym korytarz. Był w Oranżerii, przeszedł obok jadalni i pokoju muzycznego, a także obok Izby Chorych. Gdy znalazł się w pobliżu Biblioteki usłyszał nadal trwającą rozmowę. Przyśpieszył kroku, aby uniknąć przypadkowego spotkania, z którymś z Nocnych Łowców lub czarowników. Niespodziewanie Cartwright znalazł się w holu.
Chyba mój organizm potrzebuje świeżego powietrza...
Kiedy otworzył główne drzwi Instytutu, uderzyło go chłodne, aczkolwiek przyjemne powietrze. Zamknął za sobą drzwi najciszej jak potrafił. Odwrócił się w stronę żelaznej bramy, po czym wziął głęboki wdech i zamknął oczy. 
Nowy Jork to nie Idris. 
Noc była piękna, więc postanowił usiąść na schodach Instytutu i rozkoszować się ciszą i świeżym powietrzem. Silas spojrzał w niebo.
Czego oczekiwał po przyjeździe do tego Instytutu? Traktowania jak członka rodziny, wspólnych wieczorów w salonie, przyjaźni?!
Przecież jest Silasem Cartwright'em.
"Najsurowszym i najbardziej wymagającym trenerem Akademii Nocnych Łowców w Idrisie!" 
"Jego twarz ma stale taki sam wyraz. Zimny. Surowy!"
"Cartwright nie okazuje żadnych emocji, oprócz gniewu, wściekłości i obojętności!"
"Bije od niego chłód!"
"Wszyscy się go boją!"
Czy wszystko to, było prawdą? Nie chciał przecież być taki jak ojciec. Ale był...
Jako dwunastolatek stworzył w ogół siebie tarczę. Założył maskę, która miała chronić go przed drwinami rówieśników, strachem przed człowiekiem mającym obsesję na punkcie dyscypliny, odrzuceniem... Szkoda, że nie potrafi jej teraz zdjąć. Nie jest łatwo komuś, kto jest sam. Sam ze sobą. Pomimo obecności tłumu.
Gdy jego uszy zarejestrowały dziwny dźwięk, Silas zerwał się na równe nogi. Wyjął zza pasa seraficki nóż i utkwił wzrok w bramie.
Cisza.  
W pewnej chwili jego oczom ukazała się kobieta. Szła wolnym krokiem wzdłuż bramy, a po chwili zatrzymała się. Nocny Łowca oddychał szybko. Obserwował ją i czekał.
Jest sama.
Zauważył, że kobieta mruży oczy, jakby próbowała coś dostrzec.
To nie demon, fearie ani wilkołak. Wampirem czy czarownicą też nie jest, więc to... Przyziemna! 
- Pomocy!
Cartwright wyprostował się słysząc jej głos.
Widziała go! Więc ma Wzrok!
- Proszę... po..
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ osunęła się na ziemię. Nocny Łowca szybko podbiegł do bramy, otworzył ją, zabrał nieprzytomną na ręce i wniósł na teren Instytutu. Ułożył kobietę na schodach i pobiegł zamknąć bramę. Gdy wrócił, nieznajoma wciąż nie odzyskała przytomności.
Przesunął jej włosy i przyłożył dwa palce do szyi, by sprawdzić puls. Żyje.
Silas odetchnął z ulgą i spojrzał na twarz dziewczyny. Była młoda. Ciemnobrązowe włosy idealnie kontrastowały z jasną karnacją. Jej pełne usta były sine. Mimo to była piękna.
Muszę ją zabrać do środka.
Niespodziewanie dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej, biorąc głęboki wdech. Jej brązowe oczy były szeroko otwarte, gdy na niego spojrzała.
- Jesteś Nocnym Łowcą! Pomóż mi, błagam. - wyszeptała.
- Najpierw musisz mi powiedzieć co mam zrobić.
Dziewczyna oddychała ciężko. Chwyciła go tuż nad łokciem, jakby chciał się podeprzeć. Jej oczy... Gdzieś już je widział.
- Jesteśmy w niebez...
Zdezorientowany Cartwright zdążył jedynie złapać dziewczynę zanim ponownie straciła przytomność. Jedną ręką trzymał bezwładne ciało, a drugą uchwycił jej podbródek, kierując chorobliwie bladą twarz w swoją stronę.
- W niebezpieczeństwie?! Co chciałaś powiedzieć? Dlaczego powiedziałaś JESTEŚMY?!
Nagle z ust dziewczyny spłynęła strużka krwi, a zaraz za nią pojawiła się druga, tym razem płynąca z nosa.
Razjelu!
Cartwright podniósł dziewczynę, opierając jej głowę na swoim obojczyku. Otworzył główne drzwi Instytutu, po czym zamknął je za sobą kopniakiem. W budynku rozległ się głośny huk. Biegiem ruszył w stronę Biblioteki, mając nadzieję że inni nadal tam są.
 Sprawnie wbiegł po schodach, pokonując po dwa stopnie jednocześnie. Jego serce biło jak szalone.
Na Anioła! Nie umieraj! Nie umieraj, błagam...
Błyskawicznie dotarł do Biblioteki i już miał zamiar kopnąć w drzwi, gdy te stanęły otworem.
Stanął w nich Magnus. Czarownik wyglądał na zaskoczonego jego widokiem.
Jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy ujrzał nieprzytomną dziewczynę. 
Zaraz za nim ukazał się reszta.
- Kto to jest? - zapytała Maryse.
Twarz dziewczyny nadal przylegała do klatki piersiowej trenera, a w dodatku zasłaniały ją włosy.
Cartwright delikatnie się poruszył, ukazując twarz dziewczyny, umazaną krwią, która wciąż stróżkami płynęła z jej ust i nosa. Jej twarz była biała. Ale wciąż oddycha. Silas czuł bicie jej serca.
- Na Anioła! - wrzasnęła Isabelle.
Wiedzieli kim ona jest.
Widział to po przerażeniu, malującym się na ich twarzach.
Cisza. 
Przerażająca cisza.
Trener słyszał głośnie łomotanie swojego serca.
Ciszę przerwało jedno słowo.
Imię.
Imię wypowiedziane z bólem, przerażeniem i bezsilnością.
Imię wypowiedziane przez Simona.
- Becky...


******
Witam was cieplutko! Mamy kolejny rozdział ;) 
Troszkę się wyjaśniło, znów jakaś tajemnica... 
Nie wiem, czy jestem zadowolona z tego rozdziału ;D 
Mam nadzieję, że się spodoba ;)
CZYtasz? Zostaw ślad <3
- Ash ;*

PS: Nowe postaci w zakładce "Bohaterowie" ;)  

2 komentarze:

  1. Cudo czekam na next ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW! Rozdział jest taki typowo rodzinny i po części uczuciowy? Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń